środa, 25 listopada 2015

Polska Szkoła Magii - Rozdział 1


Następnego dnia Anastazję obudziły promienie słońca, wpadające przez okno. Spojrzała na zegar wiszący nad drzwiami. Wskazywał szóstą rano. Przyjrzała się dziewczętom śpiącym jeszcze w najlepsze z błogimi uśmiechami na twarzach. Dziewczyna, która przywitała ją tak energicznie, była nie wyższa od niej. Spała po tej samej stronie, co Ana. Próbowała sobie przypomnieć poprzedni wieczór i stwierdziła, że ich oczy są na tej samej wysokości. Włosy miała czarne, krótko ścięte. Jej rzeczy były wyłożone, ale poustawiane jedne obok drugich, zajmując cała powierzchnię stolika nocnego. Dziewczyna, która spała na łóżku naprzeciw tego Anastazji miała kasztanowe włosy porozrzucane naokoło, a druga ciemno-brązowe, ciasno splecione w dwa krótkie warkocze. Pierwsza miała porozrzucane rzeczy bez ładu i składu. Podobnie jak sama Anastazja. Druga najwidoczniej pochowała wszystko, ponieważ na szafce nocnej leżały tylko okulary i zamknięta książka. Ana wzięła swoje przybory do mycia oraz ciuchy i znów ruszyła w stronę toalety. Tym razem otworzyła resztę drzwi, przekonując się, że w pozostałych dwóch drzwiach kryją się kabiny prysznicowe. Jedna była zamknięta, lecz dziewczyna rozpoznała dźwięk wody, który cały czas obijał się o czyjeś ciało. Gdy złapała za klamkę, usłyszała znajomy głos.
- Zajęte!
- Cześć Lusia, to ja, Ana.
- Cześć ranny ptaszku. Co tak wcześnie?
- Mogłabym spytać o to samo Ciebie. Słońce mnie obudziło.
- To znaczy, że pewnie masz łóżko przy oknie, nieprawdaż?
-Tak. Wszystkie pokoje wyglądają tak samo?
- Wyglądały, w wielu pokojach dziewczyny zrobiły przemeblowanie.
- Aha. Idę pod prysznic.
- Jasne.
Anastazja weszła do drugiego prysznica, związała włosy gumką i rozebrała się. Najpierw oblała się zimną woda, żeby już do końca przebudzić organizm. Przyzwyczajenie z domu, że musi się kąpać szybko w letniej lub zimnej wodzie. Jej rodzinie nie powodziło się zbyt dobrze. Gdy odkręciła ciepłą wodę, zmarznięta skóra aż zaczęła parzyć. Skok temperatur sprawił że skóra się napięła, a jej piersi nabrały poprawnych kształtów.
- Nie no naprawdę, nie macie kiedy pokazywać waszego uroku – popatrzyła w dół i z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Mówiłaś coś?! – Zapytała Lusia, zamykając drzwi prysznica.
- Nie! Mówiłam do siebie.
- Wracam do pokoju. Pamiętaj, że o siódmej idziemy na śniadanie.
- Pamiętam, pamiętam. Już burczy mi w brzuchu.
Szybko się wykąpała i wytarła ręcznikiem. Sięgnęła po ubrania i zauważyła, że zamiast jej wczorajszych ciuchów, czeka na nią mundurek szkolny. Założyła czarną plisowaną spódnice, która sięgała jej lekko nad kolana, białą koszulę, czarne podkolanówki, bordowo-złoty krawat, czarny cienki sweter i czarną szatę z godłem domu. Rozpuściła włosy i ponownie splotła je w warkocz, tym razem ciaśniejszy. Założyła kapcie i wróciła do pokoju. Przy łóżku idealnie ustawione były czarne sandałki. Akurat z jej rozmiarem stopy. Rzeczy, które wczoraj zostawiła przewieszone przez ramę łóżka zniknęły, a ręcznik do włosów którego tym razem nie zabrała leżał suchy i złożony. Łóżko było zaścielone.
- Dziwne, bardzo dziwne.
- Co tam mówisz? – Reszta dziewcząt zaczęła się budzić.
- Nic, tylko wszystkie moje rzeczy zostały poukładanie. Wasze też. Jeszcze przed wyjściem widziałam, jak Asi rzeczy leżały gdzie popadnie. Tak jak moje – odpowiedziała szybko na piorunujący wzrok sennej dziewczyny. – A teraz moje łóżko jest zaścielone, ręcznik złożony, a zamiast moich ciuchów znalazłam ten mundurek.
- Łał, jest świetny – odpowiedziała dziewczyna z krótkimi włosami.
- Mam taki sam – dołączyła czwarta dziewczyna, zakładając okulary i przyglądając się swojemu ubraniu.
- Wstawajcie już, bo się spóźnicie na śniadanie – ponagliła je Ana i spojrzała na zegarek. – Za dziesięć minut idę na śniadanie z dwójką starszych Gryfonów. Możecie iść z nami, jeśli chcecie.
- Ja pójdę. Tylko poczekaj, ubiorę się  – Emilia zaczęła wychodzić z łóżka. – Daj mi pięć minut.
Anastazja usiadła na łóżku i obserwowała dziewczyny krzątające się po pokoju.
- Jakie macie pierwsze lekcje? Ja mam eliksiry – zapytała, chcąc przerwać ciszę.
- Ja chyba też – odpowiedziała krótkowłosa skacząc na jednej nodze i zakładając pierwszą podkolanówkę. – Nienawidzę takich strojów. Wolę spodnie.
- Ja mam obronę przed czarną magią. – Iza uśmiechnęła się delikatnie, gdy przecisnęła głowę przez sweter.
- Tak jak ja – powiedziała z dziwną nutą w głosie Asia.
- Czyli jesteśmy podzieleni na pewno na dwie grupy, skoro mamy inne plany lekcji.
- Nie koniecznie. Ostatni mamy Quiditch, a wiem, że wy też go macie. Zielarstwo też mamy mieć razem – wtrąciła Emilia. - Jestem gotowa Ana. Dziewczyny, idziecie z nami?
- Ja jeszcze nie – powiedziała cicho Iza.
- Ja też jeszcze nie gotowa. Później pójdziemy.
- Jasne. No to chodź Em – ruda podeszła do dziewczyny i złapała ją za rękę. Zeszły schodami do pokoju wspólnego, w którym było już wiele osób. Na dwóch fotelach siedzieli Lusia i Bastian.
- Cześć wam. To moja współlokatorka i koleżanka z klasy Emilia Mazur. Em, to jest Lukrecja Pąk i Sebastian Demko.
- Hej - chłopak pomachał.
-Cześć – starsza dziewczyna wystawiła rękę, którą niższa uścisnęła.
- Fajnie was poznać – odpowiedziała młodsza.
- Ciebie również. To co? Idziemy? – zapytał pełen zapału Bastian. – Jestem taki głodny…
- Tak. Chodźmy.
Ruszyli do Wielkiej Sali. Po drodze spotkali kilkoro uczniów z innych domów. Z kilkoma się witali, z kilkoma wymieniali szydercze miny. W Wielkiej Sali było niewielu uczniów. Stół nauczycieli był prawie pusty.
-Tylko na obiad jest obowiązek przychodzenia punktualnie. Na resztę posiłków można przychodzić kiedy się chce i przebywać ile się chce, pod warunkiem, że nie będzie to oznaczało ucieczki z lekcji. Niektórzy nauczyciele jadają w swoich komnatach – wytłumaczyła Lusia.
Usiedli na miejscach, a przed nimi od razu pojawiło się kilka zastaw z jedzeniem. Sebastian rzucił się na nie, jakby od kilku dni nie jadł, Anastazja i Lukrecja nałożyły sobie kilka tostów
 i posmarowały dżemem, a Emilia nałożyła sobie wszystkiego po trochu i wszyscy zabrali się do jedzenia. Jedli posiłek w ciszy, zakłócanej jedynie przez szczęk sztućców czy ciche rozmowy kilku uczniów. Kiedy zjedli i wstali od stołu, cała zastawa zniknęła.
- My idziemy skorzystać z tego, że większość jeszcze śpi i wypożyczyć podręczniki. Radzę wam iść z nami, jeśli potem nie chcecie czekać w kolejce.
- Jasne. I tak nie mamy teraz nic lepszego do roboty – Anastazja spojrzała pytająco na  swoją koleżankę, która wyruszyła ramionami.
Wyszli z Wielkiej Sali i skierowali się schodami na pierwsze piętro.
- Na tym piętrze jest biblioteka i większość sal lekcyjnych. Tylko Eliksiry są w lochach. A opieka nad magicznymi stworzeniami albo na dworze albo na samej górze – tłumaczyła Lusia jako przewodnik po szkole.
Skierowali się do ogromnych, dwuskrzydłowych drzwi. Tabliczka nad nimi wieściła „Biblioteka”, a na drzwiach „Proszę zachować ciszę”.
 – Jak widzicie większość pomieszczeń jest tak właśnie opisana. I radze wam faktycznie zachować ciszę, bo Pani Poppins jest na tym punkcie bardzo czuła – ostrzegła starsza dziewczyna. Otworzyła drzwi i ich oczom ukazała się ogromna sala z wysokim sufitem, wielkimi regałami pełnymi książek, kilkoma fotelami i dużym biurkiem, za którym siedziała dama w średnim wieku.
- Dzień dobry, Pani Poppins. Jakiż ładny poranek, prawda? Pani już na nogach? Powinna Pani trochę odpocząć po tylu godzinach pracy - zagaiła grzecznie Lusia.
- Ah, Lukrecjo. Witaj skarbeczku. No cóż, moja praca jest potrzebna. A co Was tutaj przywiało o tak wczesnej porze? Widzę, że towarzyszą wam dwie młode panny.
- Tak. To Emilia i Anastazja. Przyszliśmy wypożyczyć tegoroczne podręczniki, zanim odwiedzi panią tłum zapominalskich.
- Rozumiem. Dla całej czwórki?
- Tak, proszę pani.
Starsza Pani wstała i zaczęła tradycyjnym sposobem zbierać książki na biblioteczny wózek. Podeszła z nim do uczniów i zaczęła wydawać.
- Tutaj macie potrzebne książki. Zmieniły się podręczniki do opieki nad magicznymi stworzeniami, ale to dla pierwszej klasy, więc wy macie stare. O, a tutaj zestawy dla pierwszorocznych. Proszę.
- Dziękujemy.
- Dziękuję. A ma pani może podręcznik o Quiditch’u ? – zapytała niepewnie Anastazja.
- Tak, mam, naturalnie, że mam. Gdzie on to był? Ah, tutaj jesteś – wyciągnęła mały, cienki tomik i położyła na stosiku książek trzymanych przez rudowłosą.
- Dziękuję serdecznie.
- Proszę bardzo, moje dzieci, a teraz już idźcie.
- Do widzenia, Pani Poppins.
- Tak, tak. Do widzenia.
Wyszli z biblioteki, każdy z naręczem podręczników.
- Chodźmy je zanieść do pokoi. Wszystkie nam nie są potrzebne – powiedziała Lusia, próbując poprawić kosmyk włosów.
Gdy weszli do pokoju wspólnego, od razu skierowali się w stronę krętych schodów. Po wejściu na piętro odezwała się Lusia stojąca już przy swoich drzwiach.
- My potem idziemy na zajęcia, wam radzę wrócić do Wielkiej Sali, bo stamtąd zabierze was nauczyciel. Mam nadzieję że macie jakieś torby na książki.
- Tak, mamy, dzięki za pomoc.
- Jasne, nie ma sprawy.
Starsza dziewczyna zniknęła za drzwiami swojego pokoju, a młodsze poszły w jej ślady. Rzuciły książki na łóżka i westchnęły ciężko.
- Ile tego jest – skrzywiła się Emila.
- Faktycznie dużo. Ale słyszałam, że uczniowie Hogwartu zaczynają szkołę w wieku jedenastu lat, a kończą po siedmiu latach nauki. My musimy się nauczyć tego w cztery. To prawie połowa mniej czasu - odpowiedziała ruda.
- Nawet nie wiem. Nie słyszałam zbyt dużo o innych szkołach. W ogóle o świecie magii dowiedziałam się dopiero, gdy dostałam ten list. A i tak myślałam, że to żart, dopóki nie odwiedziła nas Pani Glas.
- Pani Glas? Do mnie przyszedł Dyrektor. Od niego dowiedziałam się wszystkiego. Właściwie to go wypytałam.
- No widzisz. Masz jakąś torbę?
- Niestety nie mam, będę musiała chodzić z książkami w rękach. Mam też kilka kartek pergaminu. To jedyne, co dostałam od rodziny. Chodźmy już, zostało dziesięć minut.
- A jak zabłądzimy?
- Nie zabłądzimy. Po prostu chodź – dziewczyna wzięła podręcznik od eliksirów. 
- Po co ci podręcznik od eliksirów? Przecież mamy nie mieć lekcji.
- A jakoś tak. Jestem ciekawa, co tam pisze, a mamy aż dwie godziny, wątpię, żebyśmy cały czas spędzili na dobieraniu różdżek.
- To ja też wezmę – złapała podręcznik i ruszyły szybkim krokiem w kierunku Wielkiej Sali. A przynajmniej tak im się wydawało, oczywiście zabłądziły. Gdy wybił pierwszy z dwóch dzwonów oznaczający początek pierwszej lekcji wparowały do Wielkiej Sali, wpadając na wysoką czarna postać. Rudowłosa przewróciła się, a jej towarzyszka zastygła z wrażenia. Ciemna postać odwróciła się do nich przodem i oto stał przed nimi w całej okazałości Mistrz Eliksirów. Za nim tłum pierwszoroczniaków chichotał cicho, co zostało ukarane błyskawiczną odpowiedzią.
- Cisza - spojrzał krytycznie na wstającą z podłogi rudą i oznajmił  z jadem w głosie.
- Nie toleruje... spóźniania się... na moje... zajęcia. Ani wpadania na mnie z takim... impetem. Pięć punktów odejmuję... każdej. Wstań z tej podłogi, panno…? - Urwał, oczekując dokończenia zdania.  Podniósł jeden podręcznik, rzucił na niego okiem i dziewczyna mogłaby przysiąc, że zauważyła zainteresowanie w oczach nauczyciela.
-Lazur, panie profesorze. Przepraszamy. Zabłądziłyśmy.
- Niech to się więcej... nie powtórzy. Idziemy! – Zakomenderował i ruszył z powiewem szat mijając dwie dziewczyny.
Gdy kilkoro uczniów z domu Węża je minęło z cichym śmiechem, zostały wyrwane z letargu i ruszyły za resztą osób z ich domu.
- Ma dziwną tendencję do robienia przerw w mówieniu zdania. Ale jego głos jest taki głęboki, zauważyłaś?  - szeptała Anastazja przy uchu koleżanki.
- Byłam zbyt zajęta nie krzyczeniem ze strachu – odpowiedziała jej druga, obserwując kątem oka czy nauczyciel ich nie słyszy.
Przeszli na drugie piętro i dotarli do drzwi podobnych jak te do biblioteki. Nad nimi wisiała tabliczka „Różdżki Moore’a”. Widać było, że wiele osób jest podekscytowanych na myśl o własnej różdżce. Gdy wszyscy uczniowie weszli do pomieszczenia, Snape zamknął drzwi.
- Macie uważnie... wysłuchać Pana Moore’a, bo nie będę potem... powtarzać. Rozumiemy się...?
- Tak, panie profesorze – odpowiedzieli chórem uczniowie.
- Świetnie – ruszył w głąb pomieszczenia, które było przedzielone wielką płachtą. Zniknął za nią, by po chwili się wrócić i ruchem różdżki odsłonić to, co znajdowało się za nią. Anastazja zobaczyła kilkanaście stołów, na których leżały różnych kolorów, grubości i długości różdżki. Na tylnej ścianie było ustawionych kilka regałów z małymi kartonikami. Przy biurku siedział zmęczony mężczyzna. Pracował nad jakąś różdżką. Gdy skończył czynność wstał, otrzepał się i spojrzał na gromadę młodzieży.
- Witajcie w mojej pracowni. Zajmuję się wyrobem różdżek. Różdżka to podstawowy dla każdego czarodzieja ośrodek mocy, lecz same sobie wybierają właściciela. Przy ich pomocy można rzucać zaklęcia. Składają się one z rączki, części podstawowej, czyli drewna z jakiej została zrobiona oraz z rdzenia. Cechy różdżki też są różne. Długość różdżki najczęściej występuje między 9 a 17 cali i jest wybierana nie do postury czarodzieja, ale jego wewnętrznej wielkości, czyli predyspozycji. Stopień elastyczności za to, oznacza poziom przystosowania się i gotowość do zmian właściciela. Tutaj macie rozłożoną większość moich różdżek, które zrobiłem. Będziecie po kolei szli gęsiego z ręką wystawioną nad różdżkami. W pewnych odstępach czasu. Gdy poczujecie wibracje lub formę przyciągania do danej różdżki, przybliżcie powoli do niej dłoń, w końcu złapcie za rączkę, a przekonacie się czy to jest ta właściwa. Proponuje, żebyście ruszali według wczorajszej kolejności przydziału.
Skupieni na przemowie różdżkarza, zaczęli powoli się ustawiać. Pierwsza osoba ruszyła wolnym krokiem przesuwając dłonią znad pierwszej różdżki nad inną. W pewnym momencie zatrzymała się, a jej ręka powoli sięgnęła do rękojeści. Gdy zacisnęła palce, koniec różdżki zaświecił białym światłem.
- Świetnie, świetnie. 9 cali, olcha, włos jednorożca, giętka.
Następne osoby ruszały. Emilia stała kilka osób za Anastazją, a dziewczyna co rusz spoglądała w jej stronę. W końcu nadeszła jej kolej. Ruszyła powoli, tak jak jej poprzednicy. Widziała, jak osoby przed nią zatrzymują się, łapią za różdżkę i otrzymują informacje od Pana Moore’a na temat swojej różdżki. Zdarzało się kilka razy, że ktoś tuż przed końcem znajdywał pasującą różdżkę. Ale im bliżej była końca, tym bardziej była przerażona. A co jeśli żadna różdżka jej nie wybierze, ponieważ stwierdzi, że jest zbyt słaba i nie zasługuje na miano czarownicy? Stała z ręką wystawiona nad ostatnią różdżką. Nie opuszczała ręki, nie czuła wibracji ani przyciągania. W końcu zrezygnowana opuściła rękę.
- Panienka nic nie poczuła? Żadna różdżka panienki nie wybrała?
- Nie - stała rozgoryczona, ze łzami w oczach.
- No, już, już. Niech panienka nie płacze. Poczeka panienka, aż wszyscy zostaną wybrani i coś panience pokażę. Tymczasem niech panienka usiądzie.
Kilka osób za Anastazją szła uczennica Domu Borsuka, która także otrzymała swoją różdżkę.
- 12 i ¼ cala,  modrzew,  rdzeń  z pióra feniksa,  lekko sprężysta.
Następna była wężowa uczennica,  która przyciągnęła uwagę dziewczyny. Zatrzymała się nad jedną z różdżek i złapała za jej rączkę.
- 12,5 cala,  cedr,  rdzeń smoczego serca,  lekko sprężysta. Tak,  tak.  Widać, ma panienka czasami wahania nastroju. Ale za to w przyszłości dokona panienka fantastycznych wyników.
Anastazja starała się skupić na treści książki od eliksirów, którą otworzyła.
- Wszystkich... zapraszam na drugą lekcję eliksirów do mojej... sali – słychać było ciche jęki i wzdychanie. – Myśleliście, że ominie was... druga lekcja? Każdego... kto się spóźni... lub co gorsza... nie przyjdzie na moje zajęcia czeka szlaban i ujemne... punkty dla jego domu. – Ostatnia osoba trzymała już różdżkę w swojej dłoni.
- Severusie. Pozwolisz na chwilę? – Gdy nauczyciel podszedł i skinął kłową, Pan Moore kontynuował. – Tej Panienki nie wybrała żadna z wystawionych przeze mnie różdżek. Ale mam kilka specjalnych schowanych na takie okazje. Są bardzo rzadkie, więc ich nie wystawiam tutaj – wskazał głową na stoły. – Więc może się ona chwile spóźnić.
- Tylko chwilę. Jeśli po drodze... gdzieś zabłądzi, nie będę jej traktować... z ulgą.
- Tak, oczywiście – skinął głową, a gdy jego rozmówca odwrócił się z szelestem szat i wyszedł, spojrzał na dziewczynę siedzącą na krześle. Czytała w skupieniu podręcznik. 
- Panienko? – podszedł do niej.
- Tak? – zamknęła książkę. - Przepraszam, skupiłam się na podręczniku.
- Nie ma za co. Chodź, przedstawimy cię kilku różdżkom – powiedział z uśmiechem i zaprowadził ją do regałów. Wysunął kilka pudełek i otworzył każde z nich, ustawiając je jedno obok drugiego. – Tym razem zrobimy trochę inaczej. Zamknij oczy. O tak. Rozluźnij się. Wyrzuć z głowy złe myśli. Niech cię nie gnębią. A teraz pomyśl o czymś, co cię uszczęśliwia. O tak – skomentował znikający z twarzy dziewczyny upór. – Teraz wyciągnij rękę przed siebie, ale nadal myśl o tym, co cię uszczęśliwia. Tak. – zauważył zdziwienie na twarzy dziewczyny, a jej ręką zaczęła powoli, acz stanowczo kierować się w stronę jednej z różdżek. W pewnym momencie jej ręka przesunęła się w prawo, a po chwili w lewo. W końcu zatrzymała się nad różdżką w najbardziej okurzonym pudełeczku. Mając nadal zamknięte oczy, sięgnęła po nią i zacisnęła na niej palce. Otworzyła oczy, lecz od razu je zamknęła chroniąc się przed oślepiającym światłem. Przez chwile stała przecierając oczy i próbując coś dojrzeć. Gdy już zaczęła widzieć normalnie zobaczyła siedzącego naprzeciw niej różdżkarza z bardzo przejętą miną.
- Czy… wszystko w porządku? – zapytała zdziwiona. 
- Słucham? Ach, tak, tak. Po prostu. To jest moja pierwsza różdżka, którą wykonałem tuż po zakończeniu szkolenia wytwórcy różdżek. Spędziłem nad nią najwięcej czasu. Jest to dereń, ma dość ekscentryczną i figlarną naturę. Jeśli jest dobrze połączona, jest sprytna, pomysłowa i zdolna do wszystkich zaklęć. Często jednak odmawiaja zaklęć niewerbalnych. Rdzeń jest z włosu jednorożca. Sprawia on, że jest najwierniejsza ze wszystkich różdżek. Nie podlega wahaniom emocji, chodź dereń je uwielbia. Czternaście i pół cala, co znaczy, że panienki wewnętrzna predyspozycja jest naprawdę spora, ale powstrzymywana przez jakieś czynniki. Nie wierzy panienka w siebie? Jest panienka pełna przeciwieństw.
- Ja… Poczułam ogromne przyciąganie od wielu różdżek. Tak jakby o mnie walczyły.
- Bo tak było. Są to różdżki wyjątkowo rzadkie, nad którymi spędziłem wiele, wiele godzin. No, ale teraz już powinnaś iść, bo Severus, znaczy profesor Snape odejmie ci punkty. Chodź zapewne i tak to zrobi.
- Dziękuję panu.
- Ależ nie ma za co. No, znikaj już.
- Do widzenia – zebrała książki i ruszyła pędem po drodze wyciągając pergamin z planem lekcji by odnaleźć salę eliksirów. Przed drzwiami zatrzymała się i wzięła głęboki oddech. Już była spóźniona.
- Ah, Panna Lazur – profesor Snape z akcentem przeciągnął nazwisko dziewczyny. - Nareszcie zaszczyciła pani nas swoją... obecnością. Proszę zająć miejsce i powiedzieć mi do jakich celów użyjemy kolców jeżozwierza? – Chwila ciszy i gdy zadowolony z siebie, że może już kogoś obdarować szlabanem usłyszał:
- Między innymi do lekarstwa na czyraki.
- A czym jest Asfodelus? – Kolejne pytanie zostało zadane z lekkim grymasem, odpowiedziała mu chwila ciszy.
- Roślina liliowata. Jest składnikiem Wywaru Żywej Śmierci oraz Eliksiru Wiggenowego.
- Jakich składników użyjemy do uwarzenia eliksiru wielosokowego? – Dziewczyna zbladła jak ściana. Spuściła oczy na zamknięty jeszcze podręcznik. Nauczyciel wyszczerzył okropnie zęby. –Jak widać, spóźniając się... – Ale Anastazja mu przerwała.
- Muchy siatkoskrzydłe, pijawki, ślaz, rdest ptasi, sproszkowany róg dwurożca, skórka boomslanga i… odrobina tego, w kogo chcemy się zamienić – odetchnęła głęboko.
- Nie odejmę Pani punktów za spóźnienie, ale zarobiła Pani... szlaban. Dziś, po obiedzie, widzę panią w mojej sali. A teraz kontynuujmy to, o czym mówiliśmy, zanim nam bezczelnie... przerwano – powiedział, podchodząc do biurka i zaznaczając coś na pergaminie. - Jesteście tutaj, żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów -  zaczął. - Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia. Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej  pary, delikatną  moc  płynów, które pełzną poprzez żyły  człowieka, aby oczarować umysł i usidlić  zmysły... Mogę was nauczyć, jak uwięzić w  butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet  powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać. Eliksir, to substancja przygotowana z określonych składników o magicznych właściwościach – mówił nieprzerwanie i powoli, niskim głosem.  – Dlaczego nie notujecie?! – warknął, widząc wpatrujących się w niego uczniów. Wszyscy rzucili się by wyjąć pergaminy, pióra i atramenty ze swoich toreb. - Do jego uwarzenia niezbędna jest specjalnie ułożona receptura. Eliksiry to bardzo różnorodne pojęcia. Trucizna. Wywołuje objawy chorobowe i może doprowadzić do śmierci. Co ważne, trucizna może być eliksirem lub składnikiem, dlatego bardzo dobrze mówić o truciznach "substancje" – mówił nie zwracając uwagi na to czy uczniowie nadążają. - Określone skutki chorobowe trucizny niweluje antidotum lub pod inną nazwą, odtrutka. Dlaczego określenie "antidotum jako eliksir, który niweluje działanie trucizny" jest błędne? Ponieważ antidotum może być też pojedynczym składnikiem. Przykładem tego może być bezoar, który znajdziemy w  żołądku kozy lub łzy feniksa. Wszystkie składniki, których używamy do warzenia eliksirów są podzielone. Ich podział jest przedstawiony w tablicy ViruSojeva która znajduje się w podręczniku – mówił tak przez całą lekcję.
- Na następną lekcję macie napisać referat na temat składnika standardowego oraz innych przedmiotów potrzebnych do przygotowania KAŻDEGO eliksiru, a także opisać własnymi słowami pojęcia: napar, wywar, ekstrakt, antidotum, trucizna, nalewka, odwar i najważniejsze eliksor  – skwitował lekcje zmęczony, choć nie dał po sobie tego poznać. Pojedynczy dzwon obwieścił koniec lekcji. – Lazur, pamiętaj o szlabanie. Nie spóźnij się.
- Tak jest, panie profesorze.
Gdy wszyscy wyszli, odetchnął głęboko. Machnął różdżką i wyczyścił wszystkie kociołki, poustawiał ingrediencje i przeszedł do swojej części salonu. Usiadł w fotelu i pozwolił, by opadła na moment maska obojętności. Zaczęły go zalewać obrazy zniszczonego budynku. Wszedł szybko przez drzwi wejściowe i zobaczył martwe ciało Pottera. Głupiec. Jeśli sądził, że pokona Czarnego Pana, musiał naprawdę inteligencją dorównywać pijawce. Przerażony ruszył pędem po schodach i skierował się do pokoju dziecięcego, skąd słychać było cichy płacz dziecka. Chłopiec siedział w kołysce i patrzył na rudowłosą kobietę leżącą na ziemi. Podbiegł do niej ze łzami w oczach. Rzucił się na kolana i przytulił jej głowę do swojego torsu. Jej zielone oczy wykrzywiał wyraz zacięcia i oporu oraz miłości. Do jego oczu zaczęły napływać łzy, a dusza jakby została rozerwana na wiele fragmentów tak drobnych, jakby już nigdy nie miało zostać poskładane. Siedział tak z jej głową przytuloną do siebie kiwając się i płacząc. Po dłuższej chwili rozpacz zrobiła miejsce dla nowych uczuć. Wściekłość, rezygnacja, rozżalenie,  nienawiść. Był głupi, wierząc, że Dumbledor ochroni tę rodzinę. Był wściekły na siebie, że nie postarał się bardziej, by przekonać czarnego pana, że to nie Potter Junior jest tym Wybrańcem. Mimo tych wszystkich zaklęć torturujących, kiedy tylko postawił się woli Czarnego Pana. Teraz może nie trzymałby martwego ciała Lily w ramionach. Nagle obraz się zamazał. Przed nim pojawił się Dyrektor w swoich błękitnych szatach.
- Powiedziałeś, że będziesz ich chronił.  – powiedział zrozpaczony.
- Lily i James zaufali nie temu czarownikowi, Severusie. Podobnemu Tobie.*  – Twarz czarnowłosego wykrzywił grymas bólu i żałoby. – Ale chłopiec przeżył.
- Na nic mu ochrona. Czarny Pan odszedł!
- Czarny Pan powróci. A wtedy chłopiec będzie w wielkim niebezpieczeństwie. On ma jej oczy. – powiedział przymilnie starszy czarodziej.
Severus podniósł wzrok na brodatego mężczyznę. Jego twarz wciąż wyrażała ból, a na ostatnie słowa czarodzieja przez jego twarz przeszedł cień niepewności.
- Jeśli szczerze ją kochałeś… - podjął się swoich sztuczek siwo-włosy. Młodszy mężczyzna poruszony tym zdaniem od razu zaczął gniewnie wymachiwać palcem.
-Ale nikt… nie dowie się…
- I nie pozna Twojego prawdziwego oblicza…
-Przysięgnij!
- Że ryzykowałeś życie, by ratować chłopca.
Przebudził się nagle, mając problemy z oddychaniem. Nawet nie wiedział kiedy wspomnienia zamieniły się w koszmar. Poczuł, że wilgoć na jego twarzy to nie tylko pot. Wstał z rozmachem i ruszył do łazienki. Ochlapał twarz zimną wodą. Spojrzał w lustro wiszące nad umywalką. Zobaczył swoją blada cerę, czarne włosy wyglądające jakby były przetłuszczone, mimo że mył je codziennie. Czarne jak węgielki oczy patrzyły surowo w odbicie. Po wspomnieniach już nie było ani śladu. Na sobie miał ten sam, co zawsze niezniszczalny, czarny surdut z wieloma guzikami. Spod niego wystawała biała koszula. Na ramiona miał narzuconą czarną czarodziejską szatę, z wycięciem z tyłu, co sprawiało że gdy chodził, ta falowała. Nagle usłyszał podwójny dzwon oznaczający początek trzeciej lekcji. Jak dobrze, że wspomnienia zalały go akurat w przerwie. Przeszedł z łazienki do sypialni, z sypialni do salonu, a stamtąd z hukiem otworzył i zamknął drzwi do sali lekcyjnej. Reakcje uczniów zawsze były takie same, czy widzieli go pierwszy raz, czy już któryś z rzędu. Zawsze podskakiwali w popłochu, z przerażeniem odwracając głowę w stronę nadchodzącego głosu.
- Mam nadzieje, że wystarczająco długo łapaliście swoje własne bąki w te wakacje. – Zgromił wszystkich krytycznym wzrokiem.


* Nie mój fragment. To z książki/filmu. 

1 komentarz:

  1. Z każdym akapitem jestem spragniona więcej i więcej! Opis z perspektywy Severusa jest taki <3 Wciąga to mało powiedziane! Pisz dalej, już nie mogę się doczekać kolejnych wątków!

    OdpowiedzUsuń