niedziela, 29 listopada 2015

Opowieści Argonautów #3



UWAGA!
OPOWIADANIE CAŁKOWICIE WYMYŚLONE! NIE MIAŁO NA CELU NIKOGO OBRAZIĆ! AUTORKA PISZĄC TO BYŁA ODURZONA PRZEZ CUKIERKA OD KATIE SMITH!
AUTORKA NIE PONOSI ŻADNEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA ZMIANĘ PRACY MÓZGU NASTĘPUJĄCEJ PO PRZECZYTANIU OWEGO TEKSTU! BARDZO MOŻLIWE, ŻE CZYTAJĄC TO OPOWIADANIE, STRACICIE NADZIEJĘ W PRZETRWANIE DLA LUDZKIEGO GATUNKU.
BEZ ODBIORU.

Przygotowania do końca roku szkolnego (a także świąt Bożego Narodzenia) szły pełną parą.
Dziewczyny z klasy pierwszej nieustannie szeptały coś sobie nawzajem na ucho, uczennice klas drugich co chwila biegały w te i we w te odznaczając coś na kartkach, a nauczyciele przyglądali się temu wszystkiemu z uśmiechami, przypominając sobie, jak to kiedyś sami byli takimi małymi, ,,uroczymi’’ dziećmi. Jedynie chłopcy zachowywali się pozornie normalnie, lecz w dormitorium, leżąc na łóżku ich myśli sięgały do zbliżającego się Balu Bożonarodzeniowego - Imprezy ostatecznie kończącej rok szkolny. Ale cóż się dziwić? To właśnie chłopcy mieli ten niefart zapraszania dziewczyn na bal. Samo zaproszenie było nie lada wyczynem, a przyjście na bal bez partnerki...największym upokorzeniem. Taki to właśnie dylemat miał Karol Moranis.
Co prawda podobała mu się pewna dziewczyna, ale jak do niej zagadać? A co, jeśli odmówi?
Takie o to pytania zadręczały głowę orła podczas lekcji numerologii.
- ...I tak właśnie oblicza się wibrację temperamentu. Jakieś pytania? - Spytała prof. Smith, spoglądając na uczniów z błyskiem w oczach. Większość uczniów uważała na jej zajęciach, w końcu to numerologia. Zdarzały się jednak wyjątki, takie jak Karol. Jednak cóż mu się dziwić? Gdy w grę wchodzą dziewczyny, Karol zawsze tracił głowę.
- Brak, no dobrze. Przejdźmy do zadań. Proszę otworzyć książkę na stronie trzysta dwadzieścia cztery. Kto przyjdzie do tablicy, aby wykonać zadanie pierwsze?
Przez całą lekcję Karol myślał tylko o jednym: Jak ją poderwać?
Trzy dni później, śniadanie.
- Merlinie, Karol. - Westchnął Mateusz, spoglądając na przyjaciela z irytacją. - Od tygodnia gadasz tylko o niej. Weź ją spytaj i będzie z głowy.
- Łatwo ci mówić. - Prychnął Karol. - Ty już masz to z głowy.
Oczywiście. Lilith Grey rodowita ślizgonka, i powód westchnień Webb’a. Spiknęli się zupełnie przypadkiem, a dokładnie dzięki szkolnej swatce....nauczycielce Quidditcha, Vicessy Piccifues.
Bo prawda jest taka, że prof. Piccifues ma dziesiątki spraw na głowie, a znajduje czas na szczerą rozmowę z uczniami. Tak więc kiedy zaobserwowała, że oboje uczniów czuje do siebie mięte, (na tyle dużą, że zaczęli ignorować jej lekcje) postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Upozorowała kilka wypadków, aby ich zbliżyć, ale niestety, nic to nie dało. W końcu zauważyło to reszta nauczycieli.
- Dzieciaki zaczęły zwracać uwagę na płeć przeciwną. - Westchnęła Jo. - Wiecie co to znaczy?
- Poczuli urok świąt? - Spytał Camil z ironią w głosie. Prof. Martell i Smith parsknęły śmiechem.
- Urokiem świąt są prezenty! - Zaprotestowała Katie z oburzoną miną, lecz w jej głosie kryła się nutka rozbawienia. Vicessy pokiwała głową, przymykając oczy.
- Zaczną romansować na lekcjach.
- Przestaną uważać. W najgorszym wypadku pogorszą się oceny. - Stwierdziła Madi, popijając kawę. Jo pokiwała głową - o dziwo - z wielką powagą.
- Lilith i Mateusz, Luisa i James, Clary i Albus, Mirii i Scorpius, Karol i… - Zaczął wyliczać prof. Rain.
- Nie mów. Od samego słuchania tego wyliczania mnie głowa boli. - Stwierdziła Maja, wzdychając ciężko. Nauczyciele jeszcze kilka minut spędzili w pokoju nauczycielskim, wspominając ich ,,stare, dobre czasy’’, aż w końcu zabrzmiał dzwonek i wszyscy - nauczyciele i uczniowie - z wyraźną niechęcią ruszyli do klas.

- Spaaaać… - Sapnął Mateusz, padając na stertę książek znajdującej się na jego biurku w dormitorium. Zerknął  na łóżko współlokatora; z powodów obcięcia kosztów klasa druga mieszkała w tym samym pokoju co pierwszaki. Trochę niekomfortowa sytuacja, ale co zrobić? Wszystko wina zarządu, który płaci za mało.
- Gdyby to było takie proste… - Westchnął Karol, a Mateusz pokiwał głową.
- Taaa. Wypracowanie z numerków...I to dwa dni przed balem! - Potwierdził. Karol spiorunował wzrokiem Mateusza, ale nie odezwał się ni słówkiem; nie mógł przecież powiedzieć, że chodziło mu o sytuację z nią, a nie głupie zadanie od prof. Smith. Jednak Mateusz od razu zauważył, że przyjaciela nadal dręczy sprawa balu.
- Możesz spytać się Call. - Zaproponował. - To w końcu jej najlepsza przyjaciółka, będzie wiedzieć, czy chce z tobą iść.
Tak o to Karol (Eugeniusz) Moranis poszedł na boisko, gdzie Calleigh, Jessica i Ola ,,poprawiały’’ oceny z Quidditcha. Prof. Piccifues opowiadała im kawały, a one - chcąc zaliczyć przedmiot - śmiały się z nich mimo ich braku jakiegokolwiek sensu. Karol podszedł do Call i poprosił ją na słowo na osobności i wyjaśnił całą sprawę.
- Jeszcze nikt jej nie zaprosił, jeśli o to Ci chodzi. - Odparła. Jednak nie o to dokładnie chodziło biednemu Karolowi. Chciał wiedzieć, czy zgodziłaby się iść z nim na bal, żeby nie dać plamy.
Tyle tylko, że nie miał większego wyboru, jak spytać się jej osobiście.
- To nie takie trudne… - Pocieszał go Mateusz. Ale Karol go nie słuchał. Trema zjadała go strasznie, gdy kierował się do stołu, przy którym siedziała, aby spytać się o bal, który zbliżał się nieuchronnie.
Stchórzył jednak w ostatniej chwili i skręcił do stołu orłów.
- Merlinie, daj mi siły… - Jęknął Mateusz. Karol zarumienił się.
Jednak to wszystko obserwowali nauczyciele, którzy coraz bardziej zainteresowani byli poczynaniami Karola…. Niektórzy byli rozbawieni, a niektórym zaczęło się robić żal Karola. Jednak nikt nie ruszył mu na pomoc - w końcu nauczyciele to tak naprawdę w większości lenie blaszane.
Kolejny dzień nie był lepszy. Karol co prawda próbował podejść do Anastazji, jednak na nic jego starania; za bardzo się wstydził.
Miały dni, a data balu zbliżała się nieuchronnie. Speszony, wrażliwy, biedny Karolek nie wiedział, jak wyznać Anastazji, iż marzy, by poszła z nim na bal.
W końcu nastał dzień, na który wszyscy czekali. Dzień Balu Bożonarodzeniowego.
- Obiad to twoja ostatnia szansa. - Warknął Mateusz. - Jak nie chcesz iść sam, to się jej spytaj!
Karol przełknął ślinę i spojrzał na Anę. Jej piękne, czarne (?) włosy rozwiane były we wszystkie strony, tworząc wręcz bajkową kompozycję.z jej mundurkiem i herbem lwów.
Wiecie co zrobił? Podszedł do niej.
- Heeeej… - Jęknął, patrząc jej w oczy.
- Hej. - Odpowiedziała sucho, przyglądając się Karolowi. - O co chodzi?
- Czy bal chciałby pójść ze mną na ty? 

Przerywamy program dla nadania ważnego komunikatu: Wesprzyj ludzi, których brak pewności siebie! Już jutro pod Ministerstwem Magii będą zbierane pieniądze dla tych biedaków!

- Tak, bal i ty jesteście ze sobą na Ty. - Odparła rozbawiona zachowaniem Karola.
A więc dał plamę. Karol wytrzeszczył na nią oczy, a potem, jak każdy porządny chłop, któremu coś nie wyszło, poszedł spać (czytaj: zemdlał)...


- MERLINIE! - Krzyknął Camil, zrywając się z krzesła, na którym zasnął. Znowu zasnął przy uzupełnianiu dzienników. Jo go zabije, jeśli nie uzupełni ich na czas. Ale cóż zrobić, kiedy ta robota jest taka...nudna? Aż tak, że biedny prof. Rain przy niej zasypia i śni o jakiś cudach nie widach…
- Anastazja i Karol… - Parsknął śmiechem, kręcąc głową. - Prędzej Katie przeżyje dzień bez snu.
Ale jak się o tym dowiedziałam, spytacie? Na radzie nauczycieli zaczęliśmy opowiadać śmieszne historyjki, i tak się złożyło, że Camil zaczął opowiadać o swoich snach. I tak o to dowiedziałam się o tym dziwnym koszmarze i mogę napisać o tym wam! Lecz nie martwcie się, kochani. Możliwość, że takie coś się wydarzy w prawdziwym świecie, wynosi 0,01%.
Więc proszę was, nie denerwujcie się na mnie. To tak naprawdę..Tylko wytwór ludzkiej wyobraźni, która nie ma granic!
Ale kto wie, może to był jeden z tych proroczych snów…

Pozdrawiam i Wesołych Świąt (pełnych miłości)!
Prof. Vicessy Piccifues

Nie, nie biore odpowiedzialności za to co ona wymyśla.... Udostępniam, bo w końcu jest to kolejna część. A Karola nie lubię -,- Wbrew jej "proroczego snu"...

środa, 25 listopada 2015

Polska Szkoła Magii - Rozdział 1


Następnego dnia Anastazję obudziły promienie słońca, wpadające przez okno. Spojrzała na zegar wiszący nad drzwiami. Wskazywał szóstą rano. Przyjrzała się dziewczętom śpiącym jeszcze w najlepsze z błogimi uśmiechami na twarzach. Dziewczyna, która przywitała ją tak energicznie, była nie wyższa od niej. Spała po tej samej stronie, co Ana. Próbowała sobie przypomnieć poprzedni wieczór i stwierdziła, że ich oczy są na tej samej wysokości. Włosy miała czarne, krótko ścięte. Jej rzeczy były wyłożone, ale poustawiane jedne obok drugich, zajmując cała powierzchnię stolika nocnego. Dziewczyna, która spała na łóżku naprzeciw tego Anastazji miała kasztanowe włosy porozrzucane naokoło, a druga ciemno-brązowe, ciasno splecione w dwa krótkie warkocze. Pierwsza miała porozrzucane rzeczy bez ładu i składu. Podobnie jak sama Anastazja. Druga najwidoczniej pochowała wszystko, ponieważ na szafce nocnej leżały tylko okulary i zamknięta książka. Ana wzięła swoje przybory do mycia oraz ciuchy i znów ruszyła w stronę toalety. Tym razem otworzyła resztę drzwi, przekonując się, że w pozostałych dwóch drzwiach kryją się kabiny prysznicowe. Jedna była zamknięta, lecz dziewczyna rozpoznała dźwięk wody, który cały czas obijał się o czyjeś ciało. Gdy złapała za klamkę, usłyszała znajomy głos.
- Zajęte!
- Cześć Lusia, to ja, Ana.
- Cześć ranny ptaszku. Co tak wcześnie?
- Mogłabym spytać o to samo Ciebie. Słońce mnie obudziło.
- To znaczy, że pewnie masz łóżko przy oknie, nieprawdaż?
-Tak. Wszystkie pokoje wyglądają tak samo?
- Wyglądały, w wielu pokojach dziewczyny zrobiły przemeblowanie.
- Aha. Idę pod prysznic.
- Jasne.
Anastazja weszła do drugiego prysznica, związała włosy gumką i rozebrała się. Najpierw oblała się zimną woda, żeby już do końca przebudzić organizm. Przyzwyczajenie z domu, że musi się kąpać szybko w letniej lub zimnej wodzie. Jej rodzinie nie powodziło się zbyt dobrze. Gdy odkręciła ciepłą wodę, zmarznięta skóra aż zaczęła parzyć. Skok temperatur sprawił że skóra się napięła, a jej piersi nabrały poprawnych kształtów.
- Nie no naprawdę, nie macie kiedy pokazywać waszego uroku – popatrzyła w dół i z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Mówiłaś coś?! – Zapytała Lusia, zamykając drzwi prysznica.
- Nie! Mówiłam do siebie.
- Wracam do pokoju. Pamiętaj, że o siódmej idziemy na śniadanie.
- Pamiętam, pamiętam. Już burczy mi w brzuchu.
Szybko się wykąpała i wytarła ręcznikiem. Sięgnęła po ubrania i zauważyła, że zamiast jej wczorajszych ciuchów, czeka na nią mundurek szkolny. Założyła czarną plisowaną spódnice, która sięgała jej lekko nad kolana, białą koszulę, czarne podkolanówki, bordowo-złoty krawat, czarny cienki sweter i czarną szatę z godłem domu. Rozpuściła włosy i ponownie splotła je w warkocz, tym razem ciaśniejszy. Założyła kapcie i wróciła do pokoju. Przy łóżku idealnie ustawione były czarne sandałki. Akurat z jej rozmiarem stopy. Rzeczy, które wczoraj zostawiła przewieszone przez ramę łóżka zniknęły, a ręcznik do włosów którego tym razem nie zabrała leżał suchy i złożony. Łóżko było zaścielone.
- Dziwne, bardzo dziwne.
- Co tam mówisz? – Reszta dziewcząt zaczęła się budzić.
- Nic, tylko wszystkie moje rzeczy zostały poukładanie. Wasze też. Jeszcze przed wyjściem widziałam, jak Asi rzeczy leżały gdzie popadnie. Tak jak moje – odpowiedziała szybko na piorunujący wzrok sennej dziewczyny. – A teraz moje łóżko jest zaścielone, ręcznik złożony, a zamiast moich ciuchów znalazłam ten mundurek.
- Łał, jest świetny – odpowiedziała dziewczyna z krótkimi włosami.
- Mam taki sam – dołączyła czwarta dziewczyna, zakładając okulary i przyglądając się swojemu ubraniu.
- Wstawajcie już, bo się spóźnicie na śniadanie – ponagliła je Ana i spojrzała na zegarek. – Za dziesięć minut idę na śniadanie z dwójką starszych Gryfonów. Możecie iść z nami, jeśli chcecie.
- Ja pójdę. Tylko poczekaj, ubiorę się  – Emilia zaczęła wychodzić z łóżka. – Daj mi pięć minut.
Anastazja usiadła na łóżku i obserwowała dziewczyny krzątające się po pokoju.
- Jakie macie pierwsze lekcje? Ja mam eliksiry – zapytała, chcąc przerwać ciszę.
- Ja chyba też – odpowiedziała krótkowłosa skacząc na jednej nodze i zakładając pierwszą podkolanówkę. – Nienawidzę takich strojów. Wolę spodnie.
- Ja mam obronę przed czarną magią. – Iza uśmiechnęła się delikatnie, gdy przecisnęła głowę przez sweter.
- Tak jak ja – powiedziała z dziwną nutą w głosie Asia.
- Czyli jesteśmy podzieleni na pewno na dwie grupy, skoro mamy inne plany lekcji.
- Nie koniecznie. Ostatni mamy Quiditch, a wiem, że wy też go macie. Zielarstwo też mamy mieć razem – wtrąciła Emilia. - Jestem gotowa Ana. Dziewczyny, idziecie z nami?
- Ja jeszcze nie – powiedziała cicho Iza.
- Ja też jeszcze nie gotowa. Później pójdziemy.
- Jasne. No to chodź Em – ruda podeszła do dziewczyny i złapała ją za rękę. Zeszły schodami do pokoju wspólnego, w którym było już wiele osób. Na dwóch fotelach siedzieli Lusia i Bastian.
- Cześć wam. To moja współlokatorka i koleżanka z klasy Emilia Mazur. Em, to jest Lukrecja Pąk i Sebastian Demko.
- Hej - chłopak pomachał.
-Cześć – starsza dziewczyna wystawiła rękę, którą niższa uścisnęła.
- Fajnie was poznać – odpowiedziała młodsza.
- Ciebie również. To co? Idziemy? – zapytał pełen zapału Bastian. – Jestem taki głodny…
- Tak. Chodźmy.
Ruszyli do Wielkiej Sali. Po drodze spotkali kilkoro uczniów z innych domów. Z kilkoma się witali, z kilkoma wymieniali szydercze miny. W Wielkiej Sali było niewielu uczniów. Stół nauczycieli był prawie pusty.
-Tylko na obiad jest obowiązek przychodzenia punktualnie. Na resztę posiłków można przychodzić kiedy się chce i przebywać ile się chce, pod warunkiem, że nie będzie to oznaczało ucieczki z lekcji. Niektórzy nauczyciele jadają w swoich komnatach – wytłumaczyła Lusia.
Usiedli na miejscach, a przed nimi od razu pojawiło się kilka zastaw z jedzeniem. Sebastian rzucił się na nie, jakby od kilku dni nie jadł, Anastazja i Lukrecja nałożyły sobie kilka tostów
 i posmarowały dżemem, a Emilia nałożyła sobie wszystkiego po trochu i wszyscy zabrali się do jedzenia. Jedli posiłek w ciszy, zakłócanej jedynie przez szczęk sztućców czy ciche rozmowy kilku uczniów. Kiedy zjedli i wstali od stołu, cała zastawa zniknęła.
- My idziemy skorzystać z tego, że większość jeszcze śpi i wypożyczyć podręczniki. Radzę wam iść z nami, jeśli potem nie chcecie czekać w kolejce.
- Jasne. I tak nie mamy teraz nic lepszego do roboty – Anastazja spojrzała pytająco na  swoją koleżankę, która wyruszyła ramionami.
Wyszli z Wielkiej Sali i skierowali się schodami na pierwsze piętro.
- Na tym piętrze jest biblioteka i większość sal lekcyjnych. Tylko Eliksiry są w lochach. A opieka nad magicznymi stworzeniami albo na dworze albo na samej górze – tłumaczyła Lusia jako przewodnik po szkole.
Skierowali się do ogromnych, dwuskrzydłowych drzwi. Tabliczka nad nimi wieściła „Biblioteka”, a na drzwiach „Proszę zachować ciszę”.
 – Jak widzicie większość pomieszczeń jest tak właśnie opisana. I radze wam faktycznie zachować ciszę, bo Pani Poppins jest na tym punkcie bardzo czuła – ostrzegła starsza dziewczyna. Otworzyła drzwi i ich oczom ukazała się ogromna sala z wysokim sufitem, wielkimi regałami pełnymi książek, kilkoma fotelami i dużym biurkiem, za którym siedziała dama w średnim wieku.
- Dzień dobry, Pani Poppins. Jakiż ładny poranek, prawda? Pani już na nogach? Powinna Pani trochę odpocząć po tylu godzinach pracy - zagaiła grzecznie Lusia.
- Ah, Lukrecjo. Witaj skarbeczku. No cóż, moja praca jest potrzebna. A co Was tutaj przywiało o tak wczesnej porze? Widzę, że towarzyszą wam dwie młode panny.
- Tak. To Emilia i Anastazja. Przyszliśmy wypożyczyć tegoroczne podręczniki, zanim odwiedzi panią tłum zapominalskich.
- Rozumiem. Dla całej czwórki?
- Tak, proszę pani.
Starsza Pani wstała i zaczęła tradycyjnym sposobem zbierać książki na biblioteczny wózek. Podeszła z nim do uczniów i zaczęła wydawać.
- Tutaj macie potrzebne książki. Zmieniły się podręczniki do opieki nad magicznymi stworzeniami, ale to dla pierwszej klasy, więc wy macie stare. O, a tutaj zestawy dla pierwszorocznych. Proszę.
- Dziękujemy.
- Dziękuję. A ma pani może podręcznik o Quiditch’u ? – zapytała niepewnie Anastazja.
- Tak, mam, naturalnie, że mam. Gdzie on to był? Ah, tutaj jesteś – wyciągnęła mały, cienki tomik i położyła na stosiku książek trzymanych przez rudowłosą.
- Dziękuję serdecznie.
- Proszę bardzo, moje dzieci, a teraz już idźcie.
- Do widzenia, Pani Poppins.
- Tak, tak. Do widzenia.
Wyszli z biblioteki, każdy z naręczem podręczników.
- Chodźmy je zanieść do pokoi. Wszystkie nam nie są potrzebne – powiedziała Lusia, próbując poprawić kosmyk włosów.
Gdy weszli do pokoju wspólnego, od razu skierowali się w stronę krętych schodów. Po wejściu na piętro odezwała się Lusia stojąca już przy swoich drzwiach.
- My potem idziemy na zajęcia, wam radzę wrócić do Wielkiej Sali, bo stamtąd zabierze was nauczyciel. Mam nadzieję że macie jakieś torby na książki.
- Tak, mamy, dzięki za pomoc.
- Jasne, nie ma sprawy.
Starsza dziewczyna zniknęła za drzwiami swojego pokoju, a młodsze poszły w jej ślady. Rzuciły książki na łóżka i westchnęły ciężko.
- Ile tego jest – skrzywiła się Emila.
- Faktycznie dużo. Ale słyszałam, że uczniowie Hogwartu zaczynają szkołę w wieku jedenastu lat, a kończą po siedmiu latach nauki. My musimy się nauczyć tego w cztery. To prawie połowa mniej czasu - odpowiedziała ruda.
- Nawet nie wiem. Nie słyszałam zbyt dużo o innych szkołach. W ogóle o świecie magii dowiedziałam się dopiero, gdy dostałam ten list. A i tak myślałam, że to żart, dopóki nie odwiedziła nas Pani Glas.
- Pani Glas? Do mnie przyszedł Dyrektor. Od niego dowiedziałam się wszystkiego. Właściwie to go wypytałam.
- No widzisz. Masz jakąś torbę?
- Niestety nie mam, będę musiała chodzić z książkami w rękach. Mam też kilka kartek pergaminu. To jedyne, co dostałam od rodziny. Chodźmy już, zostało dziesięć minut.
- A jak zabłądzimy?
- Nie zabłądzimy. Po prostu chodź – dziewczyna wzięła podręcznik od eliksirów. 
- Po co ci podręcznik od eliksirów? Przecież mamy nie mieć lekcji.
- A jakoś tak. Jestem ciekawa, co tam pisze, a mamy aż dwie godziny, wątpię, żebyśmy cały czas spędzili na dobieraniu różdżek.
- To ja też wezmę – złapała podręcznik i ruszyły szybkim krokiem w kierunku Wielkiej Sali. A przynajmniej tak im się wydawało, oczywiście zabłądziły. Gdy wybił pierwszy z dwóch dzwonów oznaczający początek pierwszej lekcji wparowały do Wielkiej Sali, wpadając na wysoką czarna postać. Rudowłosa przewróciła się, a jej towarzyszka zastygła z wrażenia. Ciemna postać odwróciła się do nich przodem i oto stał przed nimi w całej okazałości Mistrz Eliksirów. Za nim tłum pierwszoroczniaków chichotał cicho, co zostało ukarane błyskawiczną odpowiedzią.
- Cisza - spojrzał krytycznie na wstającą z podłogi rudą i oznajmił  z jadem w głosie.
- Nie toleruje... spóźniania się... na moje... zajęcia. Ani wpadania na mnie z takim... impetem. Pięć punktów odejmuję... każdej. Wstań z tej podłogi, panno…? - Urwał, oczekując dokończenia zdania.  Podniósł jeden podręcznik, rzucił na niego okiem i dziewczyna mogłaby przysiąc, że zauważyła zainteresowanie w oczach nauczyciela.
-Lazur, panie profesorze. Przepraszamy. Zabłądziłyśmy.
- Niech to się więcej... nie powtórzy. Idziemy! – Zakomenderował i ruszył z powiewem szat mijając dwie dziewczyny.
Gdy kilkoro uczniów z domu Węża je minęło z cichym śmiechem, zostały wyrwane z letargu i ruszyły za resztą osób z ich domu.
- Ma dziwną tendencję do robienia przerw w mówieniu zdania. Ale jego głos jest taki głęboki, zauważyłaś?  - szeptała Anastazja przy uchu koleżanki.
- Byłam zbyt zajęta nie krzyczeniem ze strachu – odpowiedziała jej druga, obserwując kątem oka czy nauczyciel ich nie słyszy.
Przeszli na drugie piętro i dotarli do drzwi podobnych jak te do biblioteki. Nad nimi wisiała tabliczka „Różdżki Moore’a”. Widać było, że wiele osób jest podekscytowanych na myśl o własnej różdżce. Gdy wszyscy uczniowie weszli do pomieszczenia, Snape zamknął drzwi.
- Macie uważnie... wysłuchać Pana Moore’a, bo nie będę potem... powtarzać. Rozumiemy się...?
- Tak, panie profesorze – odpowiedzieli chórem uczniowie.
- Świetnie – ruszył w głąb pomieszczenia, które było przedzielone wielką płachtą. Zniknął za nią, by po chwili się wrócić i ruchem różdżki odsłonić to, co znajdowało się za nią. Anastazja zobaczyła kilkanaście stołów, na których leżały różnych kolorów, grubości i długości różdżki. Na tylnej ścianie było ustawionych kilka regałów z małymi kartonikami. Przy biurku siedział zmęczony mężczyzna. Pracował nad jakąś różdżką. Gdy skończył czynność wstał, otrzepał się i spojrzał na gromadę młodzieży.
- Witajcie w mojej pracowni. Zajmuję się wyrobem różdżek. Różdżka to podstawowy dla każdego czarodzieja ośrodek mocy, lecz same sobie wybierają właściciela. Przy ich pomocy można rzucać zaklęcia. Składają się one z rączki, części podstawowej, czyli drewna z jakiej została zrobiona oraz z rdzenia. Cechy różdżki też są różne. Długość różdżki najczęściej występuje między 9 a 17 cali i jest wybierana nie do postury czarodzieja, ale jego wewnętrznej wielkości, czyli predyspozycji. Stopień elastyczności za to, oznacza poziom przystosowania się i gotowość do zmian właściciela. Tutaj macie rozłożoną większość moich różdżek, które zrobiłem. Będziecie po kolei szli gęsiego z ręką wystawioną nad różdżkami. W pewnych odstępach czasu. Gdy poczujecie wibracje lub formę przyciągania do danej różdżki, przybliżcie powoli do niej dłoń, w końcu złapcie za rączkę, a przekonacie się czy to jest ta właściwa. Proponuje, żebyście ruszali według wczorajszej kolejności przydziału.
Skupieni na przemowie różdżkarza, zaczęli powoli się ustawiać. Pierwsza osoba ruszyła wolnym krokiem przesuwając dłonią znad pierwszej różdżki nad inną. W pewnym momencie zatrzymała się, a jej ręka powoli sięgnęła do rękojeści. Gdy zacisnęła palce, koniec różdżki zaświecił białym światłem.
- Świetnie, świetnie. 9 cali, olcha, włos jednorożca, giętka.
Następne osoby ruszały. Emilia stała kilka osób za Anastazją, a dziewczyna co rusz spoglądała w jej stronę. W końcu nadeszła jej kolej. Ruszyła powoli, tak jak jej poprzednicy. Widziała, jak osoby przed nią zatrzymują się, łapią za różdżkę i otrzymują informacje od Pana Moore’a na temat swojej różdżki. Zdarzało się kilka razy, że ktoś tuż przed końcem znajdywał pasującą różdżkę. Ale im bliżej była końca, tym bardziej była przerażona. A co jeśli żadna różdżka jej nie wybierze, ponieważ stwierdzi, że jest zbyt słaba i nie zasługuje na miano czarownicy? Stała z ręką wystawiona nad ostatnią różdżką. Nie opuszczała ręki, nie czuła wibracji ani przyciągania. W końcu zrezygnowana opuściła rękę.
- Panienka nic nie poczuła? Żadna różdżka panienki nie wybrała?
- Nie - stała rozgoryczona, ze łzami w oczach.
- No, już, już. Niech panienka nie płacze. Poczeka panienka, aż wszyscy zostaną wybrani i coś panience pokażę. Tymczasem niech panienka usiądzie.
Kilka osób za Anastazją szła uczennica Domu Borsuka, która także otrzymała swoją różdżkę.
- 12 i ¼ cala,  modrzew,  rdzeń  z pióra feniksa,  lekko sprężysta.
Następna była wężowa uczennica,  która przyciągnęła uwagę dziewczyny. Zatrzymała się nad jedną z różdżek i złapała za jej rączkę.
- 12,5 cala,  cedr,  rdzeń smoczego serca,  lekko sprężysta. Tak,  tak.  Widać, ma panienka czasami wahania nastroju. Ale za to w przyszłości dokona panienka fantastycznych wyników.
Anastazja starała się skupić na treści książki od eliksirów, którą otworzyła.
- Wszystkich... zapraszam na drugą lekcję eliksirów do mojej... sali – słychać było ciche jęki i wzdychanie. – Myśleliście, że ominie was... druga lekcja? Każdego... kto się spóźni... lub co gorsza... nie przyjdzie na moje zajęcia czeka szlaban i ujemne... punkty dla jego domu. – Ostatnia osoba trzymała już różdżkę w swojej dłoni.
- Severusie. Pozwolisz na chwilę? – Gdy nauczyciel podszedł i skinął kłową, Pan Moore kontynuował. – Tej Panienki nie wybrała żadna z wystawionych przeze mnie różdżek. Ale mam kilka specjalnych schowanych na takie okazje. Są bardzo rzadkie, więc ich nie wystawiam tutaj – wskazał głową na stoły. – Więc może się ona chwile spóźnić.
- Tylko chwilę. Jeśli po drodze... gdzieś zabłądzi, nie będę jej traktować... z ulgą.
- Tak, oczywiście – skinął głową, a gdy jego rozmówca odwrócił się z szelestem szat i wyszedł, spojrzał na dziewczynę siedzącą na krześle. Czytała w skupieniu podręcznik. 
- Panienko? – podszedł do niej.
- Tak? – zamknęła książkę. - Przepraszam, skupiłam się na podręczniku.
- Nie ma za co. Chodź, przedstawimy cię kilku różdżkom – powiedział z uśmiechem i zaprowadził ją do regałów. Wysunął kilka pudełek i otworzył każde z nich, ustawiając je jedno obok drugiego. – Tym razem zrobimy trochę inaczej. Zamknij oczy. O tak. Rozluźnij się. Wyrzuć z głowy złe myśli. Niech cię nie gnębią. A teraz pomyśl o czymś, co cię uszczęśliwia. O tak – skomentował znikający z twarzy dziewczyny upór. – Teraz wyciągnij rękę przed siebie, ale nadal myśl o tym, co cię uszczęśliwia. Tak. – zauważył zdziwienie na twarzy dziewczyny, a jej ręką zaczęła powoli, acz stanowczo kierować się w stronę jednej z różdżek. W pewnym momencie jej ręka przesunęła się w prawo, a po chwili w lewo. W końcu zatrzymała się nad różdżką w najbardziej okurzonym pudełeczku. Mając nadal zamknięte oczy, sięgnęła po nią i zacisnęła na niej palce. Otworzyła oczy, lecz od razu je zamknęła chroniąc się przed oślepiającym światłem. Przez chwile stała przecierając oczy i próbując coś dojrzeć. Gdy już zaczęła widzieć normalnie zobaczyła siedzącego naprzeciw niej różdżkarza z bardzo przejętą miną.
- Czy… wszystko w porządku? – zapytała zdziwiona. 
- Słucham? Ach, tak, tak. Po prostu. To jest moja pierwsza różdżka, którą wykonałem tuż po zakończeniu szkolenia wytwórcy różdżek. Spędziłem nad nią najwięcej czasu. Jest to dereń, ma dość ekscentryczną i figlarną naturę. Jeśli jest dobrze połączona, jest sprytna, pomysłowa i zdolna do wszystkich zaklęć. Często jednak odmawiaja zaklęć niewerbalnych. Rdzeń jest z włosu jednorożca. Sprawia on, że jest najwierniejsza ze wszystkich różdżek. Nie podlega wahaniom emocji, chodź dereń je uwielbia. Czternaście i pół cala, co znaczy, że panienki wewnętrzna predyspozycja jest naprawdę spora, ale powstrzymywana przez jakieś czynniki. Nie wierzy panienka w siebie? Jest panienka pełna przeciwieństw.
- Ja… Poczułam ogromne przyciąganie od wielu różdżek. Tak jakby o mnie walczyły.
- Bo tak było. Są to różdżki wyjątkowo rzadkie, nad którymi spędziłem wiele, wiele godzin. No, ale teraz już powinnaś iść, bo Severus, znaczy profesor Snape odejmie ci punkty. Chodź zapewne i tak to zrobi.
- Dziękuję panu.
- Ależ nie ma za co. No, znikaj już.
- Do widzenia – zebrała książki i ruszyła pędem po drodze wyciągając pergamin z planem lekcji by odnaleźć salę eliksirów. Przed drzwiami zatrzymała się i wzięła głęboki oddech. Już była spóźniona.
- Ah, Panna Lazur – profesor Snape z akcentem przeciągnął nazwisko dziewczyny. - Nareszcie zaszczyciła pani nas swoją... obecnością. Proszę zająć miejsce i powiedzieć mi do jakich celów użyjemy kolców jeżozwierza? – Chwila ciszy i gdy zadowolony z siebie, że może już kogoś obdarować szlabanem usłyszał:
- Między innymi do lekarstwa na czyraki.
- A czym jest Asfodelus? – Kolejne pytanie zostało zadane z lekkim grymasem, odpowiedziała mu chwila ciszy.
- Roślina liliowata. Jest składnikiem Wywaru Żywej Śmierci oraz Eliksiru Wiggenowego.
- Jakich składników użyjemy do uwarzenia eliksiru wielosokowego? – Dziewczyna zbladła jak ściana. Spuściła oczy na zamknięty jeszcze podręcznik. Nauczyciel wyszczerzył okropnie zęby. –Jak widać, spóźniając się... – Ale Anastazja mu przerwała.
- Muchy siatkoskrzydłe, pijawki, ślaz, rdest ptasi, sproszkowany róg dwurożca, skórka boomslanga i… odrobina tego, w kogo chcemy się zamienić – odetchnęła głęboko.
- Nie odejmę Pani punktów za spóźnienie, ale zarobiła Pani... szlaban. Dziś, po obiedzie, widzę panią w mojej sali. A teraz kontynuujmy to, o czym mówiliśmy, zanim nam bezczelnie... przerwano – powiedział, podchodząc do biurka i zaznaczając coś na pergaminie. - Jesteście tutaj, żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów -  zaczął. - Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia. Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej  pary, delikatną  moc  płynów, które pełzną poprzez żyły  człowieka, aby oczarować umysł i usidlić  zmysły... Mogę was nauczyć, jak uwięzić w  butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet  powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać. Eliksir, to substancja przygotowana z określonych składników o magicznych właściwościach – mówił nieprzerwanie i powoli, niskim głosem.  – Dlaczego nie notujecie?! – warknął, widząc wpatrujących się w niego uczniów. Wszyscy rzucili się by wyjąć pergaminy, pióra i atramenty ze swoich toreb. - Do jego uwarzenia niezbędna jest specjalnie ułożona receptura. Eliksiry to bardzo różnorodne pojęcia. Trucizna. Wywołuje objawy chorobowe i może doprowadzić do śmierci. Co ważne, trucizna może być eliksirem lub składnikiem, dlatego bardzo dobrze mówić o truciznach "substancje" – mówił nie zwracając uwagi na to czy uczniowie nadążają. - Określone skutki chorobowe trucizny niweluje antidotum lub pod inną nazwą, odtrutka. Dlaczego określenie "antidotum jako eliksir, który niweluje działanie trucizny" jest błędne? Ponieważ antidotum może być też pojedynczym składnikiem. Przykładem tego może być bezoar, który znajdziemy w  żołądku kozy lub łzy feniksa. Wszystkie składniki, których używamy do warzenia eliksirów są podzielone. Ich podział jest przedstawiony w tablicy ViruSojeva która znajduje się w podręczniku – mówił tak przez całą lekcję.
- Na następną lekcję macie napisać referat na temat składnika standardowego oraz innych przedmiotów potrzebnych do przygotowania KAŻDEGO eliksiru, a także opisać własnymi słowami pojęcia: napar, wywar, ekstrakt, antidotum, trucizna, nalewka, odwar i najważniejsze eliksor  – skwitował lekcje zmęczony, choć nie dał po sobie tego poznać. Pojedynczy dzwon obwieścił koniec lekcji. – Lazur, pamiętaj o szlabanie. Nie spóźnij się.
- Tak jest, panie profesorze.
Gdy wszyscy wyszli, odetchnął głęboko. Machnął różdżką i wyczyścił wszystkie kociołki, poustawiał ingrediencje i przeszedł do swojej części salonu. Usiadł w fotelu i pozwolił, by opadła na moment maska obojętności. Zaczęły go zalewać obrazy zniszczonego budynku. Wszedł szybko przez drzwi wejściowe i zobaczył martwe ciało Pottera. Głupiec. Jeśli sądził, że pokona Czarnego Pana, musiał naprawdę inteligencją dorównywać pijawce. Przerażony ruszył pędem po schodach i skierował się do pokoju dziecięcego, skąd słychać było cichy płacz dziecka. Chłopiec siedział w kołysce i patrzył na rudowłosą kobietę leżącą na ziemi. Podbiegł do niej ze łzami w oczach. Rzucił się na kolana i przytulił jej głowę do swojego torsu. Jej zielone oczy wykrzywiał wyraz zacięcia i oporu oraz miłości. Do jego oczu zaczęły napływać łzy, a dusza jakby została rozerwana na wiele fragmentów tak drobnych, jakby już nigdy nie miało zostać poskładane. Siedział tak z jej głową przytuloną do siebie kiwając się i płacząc. Po dłuższej chwili rozpacz zrobiła miejsce dla nowych uczuć. Wściekłość, rezygnacja, rozżalenie,  nienawiść. Był głupi, wierząc, że Dumbledor ochroni tę rodzinę. Był wściekły na siebie, że nie postarał się bardziej, by przekonać czarnego pana, że to nie Potter Junior jest tym Wybrańcem. Mimo tych wszystkich zaklęć torturujących, kiedy tylko postawił się woli Czarnego Pana. Teraz może nie trzymałby martwego ciała Lily w ramionach. Nagle obraz się zamazał. Przed nim pojawił się Dyrektor w swoich błękitnych szatach.
- Powiedziałeś, że będziesz ich chronił.  – powiedział zrozpaczony.
- Lily i James zaufali nie temu czarownikowi, Severusie. Podobnemu Tobie.*  – Twarz czarnowłosego wykrzywił grymas bólu i żałoby. – Ale chłopiec przeżył.
- Na nic mu ochrona. Czarny Pan odszedł!
- Czarny Pan powróci. A wtedy chłopiec będzie w wielkim niebezpieczeństwie. On ma jej oczy. – powiedział przymilnie starszy czarodziej.
Severus podniósł wzrok na brodatego mężczyznę. Jego twarz wciąż wyrażała ból, a na ostatnie słowa czarodzieja przez jego twarz przeszedł cień niepewności.
- Jeśli szczerze ją kochałeś… - podjął się swoich sztuczek siwo-włosy. Młodszy mężczyzna poruszony tym zdaniem od razu zaczął gniewnie wymachiwać palcem.
-Ale nikt… nie dowie się…
- I nie pozna Twojego prawdziwego oblicza…
-Przysięgnij!
- Że ryzykowałeś życie, by ratować chłopca.
Przebudził się nagle, mając problemy z oddychaniem. Nawet nie wiedział kiedy wspomnienia zamieniły się w koszmar. Poczuł, że wilgoć na jego twarzy to nie tylko pot. Wstał z rozmachem i ruszył do łazienki. Ochlapał twarz zimną wodą. Spojrzał w lustro wiszące nad umywalką. Zobaczył swoją blada cerę, czarne włosy wyglądające jakby były przetłuszczone, mimo że mył je codziennie. Czarne jak węgielki oczy patrzyły surowo w odbicie. Po wspomnieniach już nie było ani śladu. Na sobie miał ten sam, co zawsze niezniszczalny, czarny surdut z wieloma guzikami. Spod niego wystawała biała koszula. Na ramiona miał narzuconą czarną czarodziejską szatę, z wycięciem z tyłu, co sprawiało że gdy chodził, ta falowała. Nagle usłyszał podwójny dzwon oznaczający początek trzeciej lekcji. Jak dobrze, że wspomnienia zalały go akurat w przerwie. Przeszedł z łazienki do sypialni, z sypialni do salonu, a stamtąd z hukiem otworzył i zamknął drzwi do sali lekcyjnej. Reakcje uczniów zawsze były takie same, czy widzieli go pierwszy raz, czy już któryś z rzędu. Zawsze podskakiwali w popłochu, z przerażeniem odwracając głowę w stronę nadchodzącego głosu.
- Mam nadzieje, że wystarczająco długo łapaliście swoje własne bąki w te wakacje. – Zgromił wszystkich krytycznym wzrokiem.


* Nie mój fragment. To z książki/filmu. 

niedziela, 15 listopada 2015

Opowieści Argonautów #2


Dobrze, że mamy Myślodsiewnie, ponieważ miałam tę przykrą niemoc uczestniczenia w Balu Halloweenowym, chociaż bardzo chciałam. Miałam przygotowane idealne przebranie. Za pozwoleniem Dyrektorstwa poszłam do pokoju Myślodsiewni. Dyrektor Katie powiedziała, że fiolka jest standardowo podpisana “Bal Halloweenowy”, lecz gdy przejrzałam stojak zauważyłam fiolkę, która była napisana koślawym pismem “Bal?” Ciekawość wzięła nade mną górę i wlałam zawartość do wypolerowanej, srebrnej misy.
-*-

UWAGA! TEKST NIE MA NA CELU NIKOGO URAZIĆ!


Przeniosło mnie do wielkiej sali. Przed sobą miałam krzesło, na którym jak się okazało siedziała Dyrektor Smith. Nauczyciele siedzieli znudzeni, patrząc na uśmiechniętych od ucha do ucha uczniów. Wszyscy mieli dziwne przebrania i tańczyli do piosenki Jęczących Wiedźm.
- Nudzę się… - Mruknęła prof. Piccifues. Camil westchnął głośno, rozsiadając się na fotelu.
- Nie tylko ty… - Odpowiedział, spoglądając z podirytowaniem na uczniów. Theodore (który był zaproszony na bal jako stary nauczyciel) przyznał mu w duchu racje; też dawno nie tańczył, ale wstyd mu było poprosić do tańca jako pierwszy. Oczy dyrektor Smith błysnęły dziwnym blaskiem, a dziewczyna uśmiechnęła się figlarnie. Alessandra spojrzała na nią, a jej oczy się rozszerzyły.
- Wiem, co oznacza ta mina… -  Uśmiechnęła się szczerze, patrząc na Katie wyczekująco.
Nauczycielka numerologii wyciągnęła prędko z pochwy różdżkę i jednym, zgrabnym ruchem wyczarowała przed stołem nauczycieli wielki parawan, który oddzielał go od reszty Wielkiej Sali. Uczniowie spojrzeli w tamtą stronę zdziwieni, nie wiedząc zbytnio co się dzieje. Po chwili za parawan wyszła dyr. Grey z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Tańczcie sobie, tańczcie. Tutaj trwa...narada pedagogiczna. - Po czym wróciła do stołu i rzuciła na jego teren Silencio.
Katie spojrzała na wszystkich z tymi swoimi iskierkami w oczach, a następnie wyjęła spod stołu jedną wielką butlę Ognistej Whisky. Nie trzeba być wróżbitą, żeby przewidzieć, że wszystkim nauczycielom (i Theodore’owi) oczy się zaświeciły.
- No to ta impreza nie będzie chyba aż tak nudna… - Mruknął Camil, a Theo - nie zważając na zdziwione spojrzenia profesorów - wybiegł z ,,narady pedagogicznej’’ z uśmiechem na ustach. Po chwili wrócił z wielkim workiem, w którym obijało się o siebie szkło.
- Mikołaj przyniósł prezenty, kochaniutcy. - Powiedział, wyjmując z worka alkohol dla każdego.
Minutę później każdy psor pił już w najlepsze, nie przejmując się trwającą obok zabawą uczniów. Po godzinie nieustannego picia Vic czkała, ale mimo wszystko piła łapczywie. Camil znudził się już przelewaniem do szklanki Whisky, i zamiast tego pił z gwinta. Aless za to już dawno zaczęła pić piątą z kolei butelkę.
- Wiecie co…? - Zaczęła Katie, patrząc na resztę pijaczyn.
- Nie wiemy. - Odparła Jo.
- A ja wiem…! - Odpowiedziała z zwycięskim uśmiechem dyr. Smith.
- To powiedz! - Rzekła Vic.
- NIE MÓW! NIE MÓW! - Krzyknęła Aless. - ZGADNĘ! ZGADNĘ!
- TO ZGADUJ! - Zawyła Katie, a Camil pokiwał głową ,,właśnie, zgaduj.’’’
Alessandra zastanawiała się przez chwilę.
- Nie wiem. - Powiedziała w końcu. - ALE JAK KATIE POWIE, TO SIĘ DOWIEM!
- To dlaczego nie zgadłaś? Miałaś zgadnąć! - Zaprotestował Camil. - MIAŁA ZGADNĄĆ!
- No właśnie. - Pokiwała głową Jo. - Zgaduj!
- Ale co mam zgadnąć? - Mruknęła Aless, marszcząc brwi.
- Ej Pic, rzuć jakimś pomysłem! - krzyknęła Katie.
- Ale ja nie jestem Pic.
- Nawet nie wiem jak się czyta Twoje nazwisko. A wy? - Zapytała reszty. Wszyscy pokręcili głową.
- No to macie zagadkę. Powodzenia.
- Pejsiful!
- Pejsifłes!
- Pajsifłes?
- Pikufes?
Grad głosów trafił do uszu Vicessy.
- Nie, nie, nie.
- Piksi.
- Pifłes?
- Piskufies!
- Żadne z tych.
- Pikufuą?
- Pikkifua?
Zgadywanie trwało prawie pół godziny. Nikt nie chciał zrezygnować. Vic dała wiele podpowiedzi, ale umysły ciała pedagogicznego były zamglone alkoholem. W końcu ktoś trafił, chociaż w tym gradzie głosów Vic nie mogła wiedzieć kto.
- Pissifałs!
- Tak!
- To teraz wszyscy do dna! - zawołała Katie i jednym haustem opróżniła swoją szklankę. Vicessy pokazała od dawna puste szkło.
- Theodore! Co z ciebie za polewak!? - zapytał pełny wrogości Camil. Theo zaczął napełniać wszystkim szklanki. Gdy dotarł do profesor Madi Verian-Grid usłyszał jej płaczliwe słowa, które kierowała prosto w stół.
- Nikt nie chce się uczyć moich eliksirów. Ale one przecież są takie fajne. - Lecz nie przejął się tym wcale i ruszył dalej. Katie siedząca koło Alexy rozprawiała na temat kosmitów.
- Dlaczego kosmici porywają krowy? Przecież jakby chcieli jakiegoś podstawowego ssaka to mają konie, psy a nawet człowieka. Czemu akurat te biedne krowy?
- Może płyn życia? - zapytał Theo proponując Katie i Alexie Ognistą Whisky.
- No to mają jeszcze kozy, nietoperze i… sklepy. - Odpowiedziała nauczycielka numerologii nieświadoma, że to było o alkoholu.
-Kozie mleko jest obrzydliwe - wybełkotała Vicessy, po czym skierowała różdżkę na gramofon i włączyła piosenki, do których zaczęła tańczyć jak opętana.
- Porwać kozę jest izi, siedzą w górach, są bliżej kosmitów.
- Może kozy to ich śmiertelni wrogowie? - zapytała Martell, wczuwając się w temat.
- Albo mają układy z Allah Akbarami i nie mogą ich ruszać? - zawołała Pisifałs zmachana stając za Katie i Alexą.
- W Indiach też są święte, ale to chyba kozy. Indianów jest więcej niż allah akbarów. Czekaj. Indyńczyków?
- Gadasz jak Jo i jej błędy. - Powiedziała Alexa.
- No bo jej błędy są zakaźne. Ktokolwiek spędzi z nią więcej czasu, zaczyna pisać jak ona. W mowie też się udziela.
- Pokaże wam! - wykrzyczała dyrektor Grey. Wzięła serwetkę ze stołu, a z kieszeni szaty wyciągnęła długopis. - Pierwsza lepsza nazwa.
- Soplica - powiedziała Alexa, a Jo zaczęła pisać, szepcząc do siebie, po czym pokazała serwetkę wszystkim.
- Ale tu pisze spolica, a nie soplica. - Powiedział Theodore.
- Jeszcze raz! - wykrzyknęła i zaczęła pisać, literując sobie. - S. O. P. L. I. C. A. - I ponownie pokazała serwetkę.
- Znów nasiałaś spolica, Jo. - powiedziała Alexa śmiejąc się donośnie. - To napisz chociaż swoje imię i nazwisko.
- O, spoko. Specjalnie wzięłam takie krótkie. - Powiedziała po czym pokazała tę samą serwetkę na której było napisane JO GETY.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem i od tamtej pory ci co byli przy tym nazywają Jo po prostu Getry.
Po Kilku kolejnych szklankach Theodore przestał zwracać uwagę na resztę i zaczepiał Maje.
- Możesz mi pomóc utrzymać równowagę? Bo chyba na ciebie lecę. - Powiedział bełkotliwie, próbując być szarmancki. Maja zbita z tropu próbowała przyswoić to, co właśnie powiedział do niej mężczyzna. A Theodore kontynuował próby:
- Gdybyś była kanapką nazywała byś się MC Beauty. Gdyby wystawała ci metka, to na pewno napisane byłoby na niej made in heaven.
W tym samym czasie Alexa przerwała filozoficzne rozmowy z Katie.
- Mam ochotę na keksa.
- Jakiego keksa? - zapytała zdziwiona Vicessy.
- No taki z bułką, mięsem, sałatką. - po czym wstała i teleportowała się gdzieś. Po chwili wróciła oszołomiona. - Mam szafkę w lodówce.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Theodore nadal próbował poderwać Maję.
- Mam smoka rasy BMW, chcesz zobaczyć? Żuł bym twoje usta jak surowy boczek. - Wybełkotał i zbliżył się niebezpiecznie do Mai, po czym spadł bezwładnie z krzesła.
- Tena, a ty co taka cicha? - zapytała Roxanne. - Opowiedz coś o sobie.
- A co? - zapytała, z lekko zamglonym wzrokiem profesor Hate.
- No nie wiem, kim są twoi rodzice?
- Mój tata jest kierownicą tira.
- KIEROWNICĄ! - zawyła ze śmiechu Alessandra. - Jo, twoje błędy na prawdę się innym udzielają. - Po czym zaczęła tańczyć do ulubionej piosenki lecącej z gramofonu.
- Stawiam galeona, że nie zatańczysz na stole! - powiedziała wyzywająco Katie.
- JA nie zatańczę?! - obruszyła się profesor Duss po czym dość niezdarnie weszła na stół i zaczęła tańczyć. Katie rzuciła jej galeona.
- Tańcz mała tańcz.
- Rzuciła bez cienia entuzjazmu, patrząc z zainteresowaniem w stronę Theodore’a podrywającego Maję.
- Twój tata był chyba złodziejem, bo umieścił wszystkie gwiazdy w Twoich oczach.. - Kontynuował pan White, a dyr. Smith zaczęła zastanawiać się, skąd on ma takie idiotyczne podrywy.  
- Wariaci są o wiele więcej warci od normalnych. - Mruknęła pod nosem, patrząc bezcelowo w stronę Getrów. - No bo Wariaci są normalni, a normalni nie. - Stwierdziła, uśmiechając się pod nosem. ,,W końcu powiedziałam coś mądrego!’’ - Szepnęła niemalże niedosłyszalnie.
- A to nie na odwrót? - Spytała Aless, a Vic pokiwała głową; ,,no właśnie!’’.
- A no nie na odwrót. - Zaprotestowała Katie, pochylając się w stronę Aless.
- A to czemu? - Zmarszczyła brwi Alessandra.
- A no bo ja tak mówię..! - Mruknęła Katie i cała trójka pokiwała głowami.
- Dokładnie. To za zdrowie twojego mówienia…! - Rzekła Vic, a ja zaczęłam powoli rozumieć, co z ludźmi robi alkohol i czemu dla nieletnich jest on zakazany. Trzy nauczycielki dobyły butelek (bo już dawno odechciało im się nalewać do kieliszków) i wypiły kolejny, potężny łyk.
Camil wówczas zdenerwował się bardzo; nikt nie chciał go słuchać. Wszedł więc na stół, nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami reszty nauczycieli, kopnął jeden z talerzy i wrzasnął na całe gardło.
- SŁUCHAJCIE MNIE! - Ryknął, spoglądając z pijacką furią w stronę pozostałych.
- Słuchamy…! - Odpowiedział Theo, któremu ognista już dawno odebrała rozum. - Co masz do powiedzenia, milordzie…?
- NIE WIEM! - Warknął, patrząc na Theodore’a zezem. - BO ZAPOMNIAŁEM…!
- A cz-czka!-czemu zapo-czka!-łeś? - Powiedziała Jo, czkając w najlepsze.
- BO BYŁO GŁOŚNO! W TAKIM ROZWARTYM DIASZU NIE DA SIĘ SKUPIĆ!
- Rozwartym diaszu? - Spytała Katie, chichocząc w najlepsze z Aless. - A co to?
- No jak to co? - Spytała Madi. - Pewno jakiś eliksir, o którym wszyscy zapomnieli, bo nikt nie lubi mieszać w kotle składników! - Mruknęła,spoglądając na wszystkich i popijając trunek...trunek?!
- Skąd masz trunek? - Zainteresowały się Vic i Jo, które z wszystkich dotychczas najwięcej wypiły. Camil natomiast z nudów zaczął tłuc wszystkie kubki i kieliszki, jakie napotkał na swej drodze.
- Z szafki Alexy.
- Tej w lodówce? - Spytała Alexa. Madi pokiwała głową.
- I ZNOWU O MNIE ZAPOMNIELIŚCIE! - Zaprotestował prof. Rain, tłukąc kolejny kieliszek.
- Proseforze Deszcz, proszę się uspokoić…! - Mruknęła Katie, której słowa zaczęły się już powoli plątać.
- NIE USPOKOJEM SIEM! - Protestował dalej, aż w końcu Getrom puściły nerwy. Wstała i (chwiejąc się na nogach) wyjęła różdżkę. Jednak przez alkohol zapomniała większość zaklęć. Rzuciła więc pierwsze lepsze, jakie jej przyszło na myśl.
- Energiola Leviosa! - Krzyknęła, utrzymując przy tym akcent na pierwszej sylabie. Jednak - o dziwo - nic się nie stało.
- JO NIE UMIEEEE CZAROOOOWAĆ…! - Ryknął na całe gardło Camil z wrednym uśmieszkiem i błyskiem w oczach; było widać, że jest pod wpływem alkoholu.
- NIE PRAWDA! - Zaprzeczyła z furią w oczach.
Warto by było teraz wspomnieć, jak zachowali się Ci, którzy wypili najmniej.
Olivia, Tena i Astria patrzyły na wszystko w ciszy, nie mogąc się zdecydować, czy przerwać im ,,dyskusję’’ czy może nie wtrącać się, żeby samemu nie oberwać. Jednak kiedy Camil wziął do ręki kieliszek, Astria zerwała się i gwałtownie powaliła go na podłogę (trzeba wiedzieć, że prof. Rain ledwo trzymał się na nogach z powodu zbyt wielu kieliszków Whiskey). Tena prędko teleportowała się do cieplarni i wróciwszy rzuciła na stół jakieś ziele, które swoim zapachem uśpiło wszystkich nauczycieli. Trzy nauczycielki wyszły zza parawanu i zobaczyły bawiących się studentów. Liv spytała się jednego z nich, która godzina.
- Trzecia nad ranem! - Odparł z uśmiechem. Livia wytrzeszczyła oczy.
- KONIEC IMPREZY! - Zarządziła przy pomocy sonorusa. - IDZIEMY SPAĆ, MOI MILI!
Szum sprzeciwów i zrzędzenia odpowiedział zarządcy, jednak Olivia była nie do ubłagania. Poczekała, aż wszyscy wyjdą z sali, a następnie trójka nauczycielek opadła zmęczona na podłogę.
- Olivia… - Jęknęła Tena.
- Taaak?
- Powiedz Jo i Katie, że chcemy podwyżki.

-*-

Obraz zaczął się oddalać, aż w końcu stałam ze zdziwioną miną pochylając się nad myślodsiewnią. Zaśmiałam się szczerze i wlałam wspomnienie do fiolki, następnie odkładając je starannie na swoje miejsce. Parsknęłam śmiechem i przysięgłam sobie, że Ognistą będę pić jedynie w ograniczonych ilościach. Wyszłam z pomieszczenia, śmiejąc się pod nosem.