środa, 17 lutego 2016

Opowieści Argonautów #5 Walewtynki

Co nikt nie mówił, że nie widać tekstu... T_T A no tak, nikt nie czyta ;/


„Walentynki!”
„Walentynki.”
„14.02.2016 r. Walentynki.”
„Walentynki!!!”
„Daj swojemu ukochanemu/swojej ukochanej wymarzony prezent na Walentynki!”
Profesor Luisa Rodriguez szła korytarzem szkoły i mijała po drodze mnóstwo różowych plakatów z ogromnymi napisami, obwieszczającymi  o nie ubłagalnie zbliżającym się świecie zakochanych.
- Jak ja nie cierpię walentynek – powtarzała ciągle pod nosem, oburzona. Nastrój w szkole zrobił się za słodki nawet jak dla niej.
Walentynki były w niedzielę. Dyrekcja raczej nic nie przygotowywała z tej okazji, ale uczniowie byli bardzo poruszeni. Obie prefekt naczelne świergotały wesoło na korytarzu o pomysłach, by uczcić ten dzień.
- Może zrobimy jakieś zabawy? – zapytała Kornelia Kuk, siedząc naprzeciw Anastazji Rose z pergaminem i piórem w ręku.
- Nie zdaje ci się to zbyt oklepane? Mamy zabawy na każde święto. Tym razem powinno być coś, co skłoni wszystkich do uzewnętrznienia swoich uczuć. Nie musi to być od razu miłość.
- No to jaki masz pomysł?
- Może poczta walentynkowa? Zawsze działa.
- W sumie dobry pomysł – skomentowała to Kornelia, a profesor Luisa minęła ich z wykrzywionymi  ustami.
„Pouczyłyby się, a nie serduszka im w głowach”, pomyślała. Dzień nie minął końca, a plakatów było coraz więcej. Dziewczęta wzięły się za ogłaszanie Magicznej Poczty Walentynkowej.
Gdy profesor Rodriguez przyszła na kolacje do Wielkiej Sali, jej wzrok przyciągnęła ogromna urna, przyozdobiona kwiatami, latającymi serduszkami, a do jej nosa dotarł słodki zapach róży oraz świeżo wydrukowanej, nowej książki.
- Amortencja? – zapytała zdziwiona i podeszła do stołu nauczycielskiego.
- Przepiękny zapach, prawda? – zapytała Jo.
- Jaki? – dopytała Luisa siadając przy swoim miejscu.
- No zapach tych świeżych truskawek. Jadłabym. I te fiołki!
- Ja czuje …
- Madi, robiliście amortencję na zajęciach? – zapytała Katie Smith z błogim uśmiechem.
- Jeszcze nie.
Nauczycielka run rozejrzała się po Sali. Wszyscy byli uśmiechnięci od ucha do ucha. Po kolacji wstała i podeszła do stołu Lwów, gdzie Anastazja rozmawiała z prefekt domu Lwa, Calleigh.
- Ta amortencja to był fantastyczny pomysł. Zobacz jak wszyscy są szczęśliwi! – mówiła Call z rozmarzonym wzrokiem. – Zapach fiołków i bzu zawsze wprawiają mnie w dobry nastrój. A ty co czujesz?
- Męskie perfumy i … -przerwała wąchając powietrze. – Hm… Piwo? – odpowiedziała zdziwiona, po czym się zarumieniła.
- A, więc amortencja to był Twój pomysł? – Profesor Rodriguez stanęła za uczennicami z rękami na biodrach.
Dziewczęta odwróciły się do nauczycielki.
- Tak. Wzięłam przepis z podręcznika od eliksirów.
- I zrobiłaś go sama?
- Tak? – odpowiedziała zdziwionym tonem.
Luisa nie do końca wiedziała, o co może się przyczepić.
- Masz dryg do eliksirów – powiedziała tylko.
- Dziękuję.
Wieści o Magicznej Poczcie Walentynkowej rozeszły się bardzo szybko. Następnego ranka w trakcie śniadania, do Wielkiej Sali wleciało mnóstwo sów, wrzucając listy do ogromnej urny.
Do sobotniego wieczoru urna pękała w szwach. Dziewczęta miały mnóstwo roboty by przenieść je do pokoju prefektów i jakoś usprawnić pracę. W niedzielę dyrekcja zorganizowała dni otwarte szkoły, więc uczniowie, nauczyciele i cała społeczność Świata Magii odwiedziła mury Argo Magic School.
Przed śniadaniem Profesor Luisa odwiedziła swojego smoka, Igneela. Podeszła do czerwonego żmijozęba peruwiańskiego i pogłaskała go po łbie.
- Nienawidzę walentynek. Mógłbyś spalić te wszystkie plakaty, kartki i inne badziewia.
Gdy tak okazywała uczucia swojemu najdroższemu skarbowi, na tej samej polanie na której stała, wylądował Walijski Pospolity smok. Z jego grzbietu zeskoczył wysoki mężczyzna. Odpiął ogromne siodło, które zawiesił na drzewie. Wtedy Igneel zaryczał i mężczyzna odwrócił się w stronę kobiety i smoka. Luisa przyjrzała się nowo przybyłemu. Po opaleniźnie i rysach twarzy zgadła, że tak jak ona, pochodzi z Hiszpanii. Brunet podszedł do kobiety i wyciągnął rękę.
- Raphael Martinez, miło poznać. Przybyłem na dni otwarte.
Gdy Luisa podała mu rękę, ten ucałował wierzch jej dłoni, na co ta się zarumieniła.
- Luisa Rodriguez, uczę Starożytnych Run.
Gdy tylko się podniósł i puścił jej dłoń, zauważyła jak jego czekoladowe oczy wpatrują się w nią, świdrując jej duszę. Ubrany był w ciemnoniebieską koszulkę, czarną skórę oraz ciemne jeansy. Włosy sięgały mu do ucha, zawadiacko rozrzucone na prawo.
- Świetnie! Może mnie więc Pani oprowadzić? – zapytał, uśmiechając się promiennie. Rudowłosa odpowiedziała mu uśmiechem, odkrywając delikatnie swoje wilcze kły.
Zostawili za sobą dwa smoki, zaprzyjaźniające się ze sobą. Nauczycielka run zaprowadziła gościa do głównego wejścia. Zorganizowała krótkie zwiedzanie po szkole, a następnie zaprowadziła Rafaela do Wielkiej Sali, gdzie odbywało się właśnie śniadanie.
- Może pan usiąść przy jednym ze stołów domu.
Mężczyzna usiadł przy stole Orłów i odprowadził nauczycielkę wzrokiem.
- Uuu a ten to kto? – Lilith rzuciła okiem na przystojnego mężczyznę, a następnie z głodem wiedzy w oczach spojrzała na swoją przyjaciółkę.
Zapytana, opowiedziała jej o spotkaniu i popatrzyła na mężczyznę z nieukrywanym zainteresowaniem. Zagadywał właśnie Kornelię, Sol i Annie.
- Przystojny jest, co? - Zagadnęła Aless, która nie stąd, ni zowąd, pojawiła się tuż obok rozmawiających nauczycielek i właśnie przyglądała się Luisie, na próżno próbując ukryć rozbawienie.
- I do tego bardzo do ciebie podobny… - Podchwycił Camil, zerkając na prof. Rodriguez, która właśnie okryła się rumieńcem.
- Pasujecie do siebie! - Dodała Lilith, z trudem hamując uśmiech na twarzy, podczas gdy Lusia z trudem próbowała zachować kamienną twarz. Chciała się jakoś obronić, odpowiedzieć porządną ripostą, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Postanowiła więc uratować resztki godności zmieniając temat.
- Vi, wspominałaś na radzie, że w dni otwarte do szkoły przyjadą twoi bracia?
Nauczycielka Quidditcha uśmiechnęła się szczerze.
- Przyjadą dzisiaj po południu. Ale nie podrywaj ich, Twój ideał stoi tam! - Powiedziała, wskazując na Martineza. Lilith, nie mogąc się powstrzymać, wybuchła śmiechem, tak głośnym, że sam Raphael spojrzał w ich stronę. Camil, Aless, Vi i Lilith spojrzeli na siebie porozumiewawczo i zaczęli do niego machać, gestem zapraszając, aby dołączył do ich wesołego kąta przy stole nauczycielskim.
Luisa spojrzała załamana w talerz, mrucząc coś o nienawiści i walentynkach, ale czwórka wspaniałych swatów już nie słuchała, bo mężczyzna, patrząc na nich z pytaniem w oczach, szedł właśnie w ich stronę!
- Witamy w Argo Magic School! - powiedział z bananem na twarzy Camil, co nieco zepsuło oficjalne powitanie. Raphael skinął głową na powitanie, zerkając na Luisę lekko zdziwiony.
Do dzisiaj nie wiem, dlaczego tak na nią patrzył. A, no tak. Przecież jako jedyna z całego tego towarzystwa nie miała tych figlujących błysków w oczach. I bananów na twarzy. Mniejsza, wróćmy do opowieści!
- Jestem Alessandra Duss, mów mi Aless. To Camil Rain, Lilith Grey, a to Vicessy Piccifues.
- Mów mi Vi. - Wtrąciła Vicessy. - I moje nazwisko czyta się Pisjifałs.
- Lusie już znasz, nie? - Spytała Aless, zapewne po to, żeby rozwinąć rozmowę. Zerknęła na Luisę, która właśnie siekała kanapkę na mniejsze kawałki (zapewne po to, żeby się uspokoić, ale kto to wie…).
Lilith spojrzała na Aless z błyskiem w oczach. Prof. Rodriguez zaczęła się zastanawiać, czy nie ma ona przypadkowa zdolności telepatycznych, bo po chwili wszyscy uśmiechali się jeszcze szerzej. No, może oprócz jej. I Raphaela, który za bardzo nie wiedział, co tu się odwala.
Ale nie przejmujmy się szczegółami…
- Kurcze! - Vic złapała się za głowę, patrząc z przerażeniem na ich twarze. - Zostawiłam miotły na boisku! Dzieciaki się tam pozabijają!
- Co zrobiłaś? - Syknęła Aless, spoglądając załamana na prof. Piccifues. Luisa zapewne by się na to nabrała, gdyby nie to, że zdradzały ją te błyski w oczach, które stawały się coraz bardziej denerwujące.
- Vi… ty zdajesz sobie sprawę z tego, że na boisku mógł wylądować transport wszystkich, którzy przyjechali dzisiaj na dni otwarte?
Oczy nauczycielki rozszerzyły się, a Lilith pokręciła głową.
- Chodźcie, zobaczymy, co tam wyprawiają. - Westchnął Camil, kręcąc głową.
Aless, Vi i Lilith pokiwały głowami, wstały od stołu, a Luisa wraz z nimi. Wiedziała, co kombinują. I wcale jej się to nie podobało.
- Lusienka, śniadania jeszcze nie skończyłaś. - Stwierdziła Lilith, zerkając na jej talerz, pełen podziubanych części kanapki.
- … - Te o to kropki nienawiści mają symbolizować spojrzenie Luisy, ponieważ - wierzcie lub nie -  nie da się go opisać żadnymi słowami.
Czwórka wspaniałych swatów popędziła przez Wielką Salę, próbując zachować powagę i przerażone spojrzenia. Jednak nie udało się. Kiedy byli w połowie sali, wszyscy - jak na komendę - wybuchli śmiechem. Raphael i Luisa spojrzeli w ich stronę, z resztą tak samo jak wszyscy. Luisa przymknęła lekko oczy, próbując się uspokoić. Nim Martinez zdążył cokolwiek powiedzieć, westchnęła:
- Nie pytaj, co brali. Sama tego nie wiem.
Mężczyzna kiwnął głową, parskając cichym śmiechem.
- Najadłam się - skwitowała kobieta, odsuwając krzesło i wstając od stołu. - Idę poczytać.
- Dobrze. W takim razie ja pójdę i … - przerwał, zastanawiając się, co może robić, do czasu nim Drzwi Otwarte oficjalnie się rozpoczną.
- Idę witać gości - przerwała ich rozmowę dyrektor Grey, wstając od stołu. - Anastazja! Kornelia! Chodźcie ze mną - Machnęła na nie ręką, idąc w stronę drzwi.
Luisa wstała, a z jej szaty wypadł woreczek, który zawsze ze sobą nosi. Z jego środka wypadło parę kamyczków z wyżłobionymi runami. Szybko zagarnęła je z powrotem do woreczka, nie przyglądając się im. Nie wiedziała, że to nie był przypadek. Raphaelowi mignął przed oczami znaczek “X”, “P”,“B” oraz dziwne “M”.
- To co będziesz robił? - kontynuowała poprzedni temat.
- Nie wiem. A może... ? Da się Pani zaprosić na spacer?
- Możliwe - odpowiedziała zmieszana.
- Panie przodem - powiedział i przepuścił profesor Rodriguez.
Poszli na Błonia, gdzie dyrektor Grey, wraz z prefektami naczelnymi witała nowo przybyłych. Z Akademii Magii Rubeusa Hagrida przyleciała na miotłach chmara uczniów, wraz z Mariną Moranis na czele. Minęli zgromadzenie i skierowali się w stronę jeziora.
Dzień mijał, a po obiedzie  towarzysz Luisy zniknął, więc mogła spokojnie zając się tym, co lubi najbardziej. Zaszyła się w swoim pokoju i skupiła na lekturze. Czasem, gdy spoglądała za okno, obserwowała sówki latające z różanymi kartkami.
W tym samym czasie czwórka swatów porwała przystojnego mężczyznę i przeprowadziło z nim poważną rozmowę.
Tuż przed kolacją jedna z doręczycielek zapukała dziobem w okno nauczycielki run. Otworzyła je i zdziwiona spojrzała na zawinięty pergamin. Odczepiła od ptaka wiadomość i rozwinęła ją.
Szanowna Pani,
Ze szczerego serca pragnę zaprosić Panią na piknik na świeżym powietrzu. Spotkajmy się o 16.30 na wzgórzu niedaleko lasu.
Niecierpliwie oczekujący spotkania
R.M.
Luisa nie była pewna czy iść. Na chwilę przed umówionym spotkaniem wyszła się przejść po murach szkoły. Zauważyła ją Lilith, idąca na spotkanie pożegnalne gości.
- A co ty tu jeszcze robisz?!
- Spaceruję, nie widać?
- Bosh… - wzięła ją pod rękę i pędem zaprowadziła na błonia, do podnóża pagórka, na którym siedział tyłem Raphael. - Idź! - Po czym popchnęła ją i szybko wróciła do szkoły. Na dźwięk głosu Lil, Martinez odwrócił się i spojrzał na Luisę. Wstał, otrzepując się i podszedł do kobiety, podając jej rękę. Na wzgórzu rozłożony był granatowo-błękitny koc, koszyk oraz mały bukiecik róż. Usiedli razem a Raphael wyciągnął z koszyka papierowe torebeczki z dyniowymi pasztecikami, czekoladowymi kociołkami i kociołkowymi pieguskami. Potem wyciągnął parę owoców oraz butelkę wody z cytryną.
Siedzieli razem rozmawiając o swoich zainteresowaniach. Luisa odkryła, że mają wiele podobnych hobby, ale miał także parę swoich, o których opowiadał Lusi. Oglądali razem zachód słońca, a gdy nadszedł czas na pożegnanie, pod wielkimi wrotami do szkoły, opalony mężczyzna odważył się złożyć delikatny pocałunek na ustach rudowłosej kobiety.
Dwa piętra wyżej trzy kobiety były przyssane do okna by zobaczyć jak najwięcej. Gdy poszło po ich myśli, zapiszczały jak małe dziewczynki i zaczęły sobie gratulować pomysłu. Camil za to - który z mniejszym zainteresowaniem przyglądał się zdarzeniu - zaczął insynuować odruchy wymiotne. Nauczycielki spojrzały na niego, a potem na siebie i znowu mogło się wydawać, że mają jakieś umiejętności telepatyczne.
Camil spojrzał na nie znad zmarszczonych brwi, a wtedy Lilith i Aless dały mu buziaki w oba policzki. W tej samej chwili Vicessy zrobiła zdjęcie, aby uwiecznić tą chwilę. Od teraz w gablotce szkolnej ciągle wisi ruchome zdjęcie zarumienionego prof. Raina, całowanego przez dwie nauczycielki, z dopiskiem ,,Walentynki 2016’’.

wtorek, 2 lutego 2016

Opowieści Argonautów #4

Prorok Codzienny
Nowy rok, Nowe marzenia, Nowe twarze!
Jak nasza społeczność czarodziejska wie, 17 stycznia odbyło się oficjalne rozpoczęcie roku w Argo Magic School. Pierwszą klasę zasiliło sześć osób, do drugiej przeszły cztery osoby, dwie pozostały w drugiej, by ją powtarzać. Do Kadry nauczycielskiej dołączyło parę osób, upewniając grono pedagogiczne. Są to: stażysta Mateusz Webb, stażysta Lilith Grey-Martell, profesor Luisa Rodriguez, profesor Monika Wojcicka oraz profesor Stephan Rodriguez Sanchez. Wszystkim życzymy owocnej nauki oraz dobrych zarobków!


Dyrektor Jo Grey odłożyła gazetę z ruchomym zdjęciem na okładce, które przedstawiało ją, dyrektor Smith oraz dyrektor Willis. Z powodów osobistych musiała na pewien czas wrócić do swojego rodzinnego miasteczka, zostawiając szkołę w rękach pozostałych dyrektorek. Lecz nie wiedziała, że jej nieobecność może sprawić tyle kłopotów placówce.
Dyrektor oraz jednocześnie profesor Numerologii czuła się jak ryba w wodzie, mając władzę nad całą szkołą. Będąc odpowiedzialną za gazetkę szkolną, Aperacjum, skróciła czas przygotowania materiałów, by jak najszybciej wydać najnowszy numer, a także, bez niczyjej wiedzy, zminimalizowała wynagrodzenie za pracę redaktora. Będąc nieobecną na swojej lekcji, dała uczniom trudną pracę do zrobienia, a sama wybrała się wraz z profesor Alessandrą Dus do Dziurawego Kotła na Pokątnej, by poplotkować ze swoją przyjaciółką o sprawach codziennych.
- Pamiętasz jak robiłyśmy wieczorek OpCM? – zapytała Alessandra, popijając piwo kremowe.
- Ile Katie potrzeba do zabicia Aless? – powiedziała na głos dyrektorka. – Jednej, bo Katie ma tasaka.
Obie zaśmiały się cicho pod nosami na to wspomnienie.
- Dlaczego Katie zabiera linijkę do łóżka? – dopiero teraz miała zamiar się odgryźć nauczycielka.
- No?
- By zmierzyć ile spała. Hahahahaha – jej śmiech odbił się po sali.
Przez kolejną chwilę tak konkurowały sucharami, by zmienić temat. Nie wiedziały, że w tym czasie do szkoły zawitała była dyrektorka, Olivia Duncanlewis, by sprawdzić, jak się sprawy mają. Zauważyła, że jedna ze stażystek, zamiast pomóc przygotować się swojej mentorce na lekcje Transmutacji, a także pomóc przy sprawdzaniu prac, przechadzała się po szkole, przygotowując psikusy dla uczniów. Gdy weszła do pokoju nauczycielskiego, zastała małe grupki, po cichu szepczące coś przejęcie między sobą. Gdy ją zauważono, ci, którzy ją znali, wstali by ją przywitać. Nie zdążyła mrugnąć okiem, gdy jej uszy zaatakowała gama rozzłoszczonych głosów.
- To jest nie do pomyślenia!
- Jak tak można?!
- Gdzie dyrektor Grey!? Ona by się tym zajęła!
Reszty nie zdążyła zrozumieć. Postarała się wszystkich uspokoić.
- O co chodzi? Co się stało? – zapytała, wywracając oczami, gdy atak znów się rozpoczął.
W końcu złapała dyrektor Roxanne za rękę, a na resztę sali rzuciła Silencio. We dwie usiadły na fotelach.
- Wytłumacz o co chodzi?
- Katie się rozszalała. Jo musiała wyjechać i zostawiła wszystko w naszych rękach, ale Smith zachowuje się, jakby tylko ona była tu dyrektorką. Ktoś usłyszał plotki, że chce nam obniżyć wypłaty. Zauważyliśmy, że Aless dostała dodatek za prace, a profesor Martell nie śpi od dwóch dni, bo jej stażystka błąka się po szkole, zamiast jej pomóc, a na słowa, że to jej obowiązek, chowa się za słowami dyrektor Smith. Zresztą, uczniowie donoszą, że nawet nie przychodzi na swoje zajęcia. Wśród skrzatów panuje zamęt, ponieważ Katie nie zrobiła zamówienia na produkty spożywcze, a z banku znikają sumy, podpisywane jej nazwiskiem, z tytułem „ Na potrzeby szkolne”. Uczniowie nie dostali tegorocznej zapomogi na artykuły szkolne i teraz korzystają ze wszystkiego w parę osób na raz. Opiekunowie domów nie wiedzą, co mają przekazywać swoim podopiecznym, bo od rozpoczęcia roku nie było żadnej rady pedagogicznej. Kompletny armagedon! – zakończyła swoją wypowiedź profesor Wróżbiarstwa.
Olivia siedziała chwilę w milczeniu, przetwarzając to, czego się dowiedziała. Po chwili wstała i opuściła zaklęcie ciszy. Wszyscy popatrzyli na nią wzrokiem pełnym napięcia, nadziei oraz pragnienia sprawiedliwości.
A Katie i Alessandra dalej w najlepsze popijały kolejne piwa kremowe.
- Jak tam twoja nowa miotła? – Aless bębniła palcami o blat.
- Dostałam cynk o najnowszym modelu. Ma mnóstwo nowych funkcji takich jak GPS, monitoring kolizyjny oraz system bezpiecznego lądowania!
- Ile kosztuje?
- A nawet nie wiem, poszło na rachunek szkoły, wiesz?
- Nie za bardzo szalejesz?
- E tam! – Katie machnęła lekceważąco ręką, a na jej ręku zabłyszczała nowa bransoletka z godłem szkoły.
W tym czasie do pokoju nauczycielskiego wleciała sowa z zapakowaną miotłą i karteczką polecającą do Katie Smith. Wszyscy przerwali oczekiwanie na reakcje Olivii i podeszli do pakunku. Do brązowego papieru był przyklejony rachunek. Olivia podeszła i oderwała go. Nadawcą był niemiecki koncern wytwarzający miotły. Dane odbiorcy należały do Katie, lecz rachunek był wystawiony na szkołę. Wynosił 2500 galeonów. Rozerwała papier przy rącze, a wtedy ich oczom ukazał się srebrny napis BMW. Olivia spojrzała z powrotem na paragon a na nim była zapisana także zawartość : Bezcenna Miotła Wygranych. W sali zapadła niezręczna cisza.
Za to w Dziurawym Kotle o ciszy nie było mowy. Rechot kobiet zagłuszał nawet męskie, pijackie awanturowanie. W końcu dokończyły czwartą kolejkę piwa, a Katie wyleciała, zostawiając Alessandrę z rachunkiem. Skierowała się do sklepu Madame Malkin.
- Witaj złociutka. Wszystko czego potrzebujesz znajdziesz u Madame Malkin! – zaświergotała kobieta.
- Dzień dobry. Potrzebuje eleganckiej sukni. Zbliża się Tydzień Założycieli w szkole.
- Oczywiście. Proszę stanąć na podeście, zmierzymy panią.
Gdy Pani Malkin zebrała wymiary od Katie, zaczęła pytać ją o kolor, wzór i temu podobne.
- Marzę o takiej długiej sukni, w niebieskim kolorze, najlepiej satynowa, ze śliskiego materiału, z gorsetem, bym wyglądała na szczuplejszą, ze srebrnymi dodatkami. Cena nie gra roli – widać było, że dyrektor Smith puściła wodze fantazji. Madame Malkin popatrzyła na nią rozochocona wymagającym klientem, przy którym mogłaby się pochwalić swoimi zdolnościami krawieckimi. Uścisnęły sobie ręce, a nim Katie puściła, powiedziała, by jej suknia była pierwsza w kolejności. Wyszła ze sklepu zostawiając Panią Malkin wpatrzoną w swoją dłoń, w której znajdował się mały woreczek z wieloma galeonami. Na koniec podróży po ulicy Pokątnej, Katie wybrała się do sklepu ze słodyczami Sugarpluma. Wykupiła prawie pół sklepu, po czym obładowana torbami z czekoladowymi żabami, fasolkami wszystkich smaków, dyniowymi pasztecikami, kociołkowymi pieguskami, likworowymi pałeczkami i paroma innymi przysmakami ruszyła w kierunku pubu, by wrócić przez kominek do swojego salonu w szkole. Ledwo odłożyła torby, a do jej drzwi energicznie ktoś zapukał. Machnęła różdżką w ich stronę, a w progu zauważyła prawie całe grono pedagogiczne tej szkoły, patrzące na nią z wyrzutem godnym Pani Black. Została postawiona przed sądem. Wszystkie jej przewinienia zostały spisane w liście. Na ramieniu Olivii siedziała sowa, gotowa dostarczyć list do Jo.
- Masz dwie drogi do wyboru. Albo naprawisz wszystko tak, by nie pozostał po tym ślad albo list leci do dyrektor Grey. A wtedy sama się będziesz tłumaczyć.
- Wejdźcie, wejdźcie. Usiądźcie wygodnie – zaprosiła wszystkich do środka i poczęstowała ich nowo kupionymi słodyczami. Ich humory od razu się poprawiły. – Zrobimy tak, każdy z was dostanie podwyżkę i po sprawie, co?
Po dłuższych namowach nauczyciele zgodzili się na jej propozycję i wyszli. W salonie została tylko Olivia, która od początku obserwowała ją, milcząc. Katie zaproponowała jej herbatę, a gdy kobieta się zgodziła, niepostrzeżenie dolała jej do filiżanki eliksir zapomnienia. Podała filiżanki i w ciszy piły, wpatrując się w siebie. W końcu Katie zapytała:
- Co cię sprowadza z powrotem w nasze mury?
- Powiem ci szczerze, że nie wiem. Pewnie chciałam odwiedzić starych znajomych – odpowiedziała Olivia uśmiechając się. Dopiły herbaty i Katie pożegnała byłą dyrektorkę ze skrywanym uśmiechem triumfu.
Mając nadzieję, że wyłgała się od odpowiedzialności, usiadła wygodnie w fotelu. Po pewnym czasie jej zacisze przerwało kolejne pukanie do drzwi. Tym razem stał w nich nie kto inny, jak Jo Grey. Miała założone ręce na klatce i wpatrywała się w Katie nieprzeniknionym wzrokiem. W głowie Katie nagle odezwał się głos : *Jak anioła głos* „Lecz pod koniec dnia, wpada CBA, coś na mnie maaaaaaaa!!!” Jej reprymenda trwała bite dwie godziny. W końcu musiała oddać miotłę profesor Vicessy Piccifues, resztę smakołyków oddać na najbliższe spotkanie rady pedagogicznej, Lilith nałożyć więcej obowiązków, a dodatek za pracę przy gazetce opłacić z własnej wypłaty.
Morał z tej historii jest krótki i niektórym znany, nie zostawiaj Katie samej, gdy Jo jest poza murami.