środa, 17 lutego 2016

Opowieści Argonautów #5 Walewtynki

Co nikt nie mówił, że nie widać tekstu... T_T A no tak, nikt nie czyta ;/


„Walentynki!”
„Walentynki.”
„14.02.2016 r. Walentynki.”
„Walentynki!!!”
„Daj swojemu ukochanemu/swojej ukochanej wymarzony prezent na Walentynki!”
Profesor Luisa Rodriguez szła korytarzem szkoły i mijała po drodze mnóstwo różowych plakatów z ogromnymi napisami, obwieszczającymi  o nie ubłagalnie zbliżającym się świecie zakochanych.
- Jak ja nie cierpię walentynek – powtarzała ciągle pod nosem, oburzona. Nastrój w szkole zrobił się za słodki nawet jak dla niej.
Walentynki były w niedzielę. Dyrekcja raczej nic nie przygotowywała z tej okazji, ale uczniowie byli bardzo poruszeni. Obie prefekt naczelne świergotały wesoło na korytarzu o pomysłach, by uczcić ten dzień.
- Może zrobimy jakieś zabawy? – zapytała Kornelia Kuk, siedząc naprzeciw Anastazji Rose z pergaminem i piórem w ręku.
- Nie zdaje ci się to zbyt oklepane? Mamy zabawy na każde święto. Tym razem powinno być coś, co skłoni wszystkich do uzewnętrznienia swoich uczuć. Nie musi to być od razu miłość.
- No to jaki masz pomysł?
- Może poczta walentynkowa? Zawsze działa.
- W sumie dobry pomysł – skomentowała to Kornelia, a profesor Luisa minęła ich z wykrzywionymi  ustami.
„Pouczyłyby się, a nie serduszka im w głowach”, pomyślała. Dzień nie minął końca, a plakatów było coraz więcej. Dziewczęta wzięły się za ogłaszanie Magicznej Poczty Walentynkowej.
Gdy profesor Rodriguez przyszła na kolacje do Wielkiej Sali, jej wzrok przyciągnęła ogromna urna, przyozdobiona kwiatami, latającymi serduszkami, a do jej nosa dotarł słodki zapach róży oraz świeżo wydrukowanej, nowej książki.
- Amortencja? – zapytała zdziwiona i podeszła do stołu nauczycielskiego.
- Przepiękny zapach, prawda? – zapytała Jo.
- Jaki? – dopytała Luisa siadając przy swoim miejscu.
- No zapach tych świeżych truskawek. Jadłabym. I te fiołki!
- Ja czuje …
- Madi, robiliście amortencję na zajęciach? – zapytała Katie Smith z błogim uśmiechem.
- Jeszcze nie.
Nauczycielka run rozejrzała się po Sali. Wszyscy byli uśmiechnięci od ucha do ucha. Po kolacji wstała i podeszła do stołu Lwów, gdzie Anastazja rozmawiała z prefekt domu Lwa, Calleigh.
- Ta amortencja to był fantastyczny pomysł. Zobacz jak wszyscy są szczęśliwi! – mówiła Call z rozmarzonym wzrokiem. – Zapach fiołków i bzu zawsze wprawiają mnie w dobry nastrój. A ty co czujesz?
- Męskie perfumy i … -przerwała wąchając powietrze. – Hm… Piwo? – odpowiedziała zdziwiona, po czym się zarumieniła.
- A, więc amortencja to był Twój pomysł? – Profesor Rodriguez stanęła za uczennicami z rękami na biodrach.
Dziewczęta odwróciły się do nauczycielki.
- Tak. Wzięłam przepis z podręcznika od eliksirów.
- I zrobiłaś go sama?
- Tak? – odpowiedziała zdziwionym tonem.
Luisa nie do końca wiedziała, o co może się przyczepić.
- Masz dryg do eliksirów – powiedziała tylko.
- Dziękuję.
Wieści o Magicznej Poczcie Walentynkowej rozeszły się bardzo szybko. Następnego ranka w trakcie śniadania, do Wielkiej Sali wleciało mnóstwo sów, wrzucając listy do ogromnej urny.
Do sobotniego wieczoru urna pękała w szwach. Dziewczęta miały mnóstwo roboty by przenieść je do pokoju prefektów i jakoś usprawnić pracę. W niedzielę dyrekcja zorganizowała dni otwarte szkoły, więc uczniowie, nauczyciele i cała społeczność Świata Magii odwiedziła mury Argo Magic School.
Przed śniadaniem Profesor Luisa odwiedziła swojego smoka, Igneela. Podeszła do czerwonego żmijozęba peruwiańskiego i pogłaskała go po łbie.
- Nienawidzę walentynek. Mógłbyś spalić te wszystkie plakaty, kartki i inne badziewia.
Gdy tak okazywała uczucia swojemu najdroższemu skarbowi, na tej samej polanie na której stała, wylądował Walijski Pospolity smok. Z jego grzbietu zeskoczył wysoki mężczyzna. Odpiął ogromne siodło, które zawiesił na drzewie. Wtedy Igneel zaryczał i mężczyzna odwrócił się w stronę kobiety i smoka. Luisa przyjrzała się nowo przybyłemu. Po opaleniźnie i rysach twarzy zgadła, że tak jak ona, pochodzi z Hiszpanii. Brunet podszedł do kobiety i wyciągnął rękę.
- Raphael Martinez, miło poznać. Przybyłem na dni otwarte.
Gdy Luisa podała mu rękę, ten ucałował wierzch jej dłoni, na co ta się zarumieniła.
- Luisa Rodriguez, uczę Starożytnych Run.
Gdy tylko się podniósł i puścił jej dłoń, zauważyła jak jego czekoladowe oczy wpatrują się w nią, świdrując jej duszę. Ubrany był w ciemnoniebieską koszulkę, czarną skórę oraz ciemne jeansy. Włosy sięgały mu do ucha, zawadiacko rozrzucone na prawo.
- Świetnie! Może mnie więc Pani oprowadzić? – zapytał, uśmiechając się promiennie. Rudowłosa odpowiedziała mu uśmiechem, odkrywając delikatnie swoje wilcze kły.
Zostawili za sobą dwa smoki, zaprzyjaźniające się ze sobą. Nauczycielka run zaprowadziła gościa do głównego wejścia. Zorganizowała krótkie zwiedzanie po szkole, a następnie zaprowadziła Rafaela do Wielkiej Sali, gdzie odbywało się właśnie śniadanie.
- Może pan usiąść przy jednym ze stołów domu.
Mężczyzna usiadł przy stole Orłów i odprowadził nauczycielkę wzrokiem.
- Uuu a ten to kto? – Lilith rzuciła okiem na przystojnego mężczyznę, a następnie z głodem wiedzy w oczach spojrzała na swoją przyjaciółkę.
Zapytana, opowiedziała jej o spotkaniu i popatrzyła na mężczyznę z nieukrywanym zainteresowaniem. Zagadywał właśnie Kornelię, Sol i Annie.
- Przystojny jest, co? - Zagadnęła Aless, która nie stąd, ni zowąd, pojawiła się tuż obok rozmawiających nauczycielek i właśnie przyglądała się Luisie, na próżno próbując ukryć rozbawienie.
- I do tego bardzo do ciebie podobny… - Podchwycił Camil, zerkając na prof. Rodriguez, która właśnie okryła się rumieńcem.
- Pasujecie do siebie! - Dodała Lilith, z trudem hamując uśmiech na twarzy, podczas gdy Lusia z trudem próbowała zachować kamienną twarz. Chciała się jakoś obronić, odpowiedzieć porządną ripostą, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Postanowiła więc uratować resztki godności zmieniając temat.
- Vi, wspominałaś na radzie, że w dni otwarte do szkoły przyjadą twoi bracia?
Nauczycielka Quidditcha uśmiechnęła się szczerze.
- Przyjadą dzisiaj po południu. Ale nie podrywaj ich, Twój ideał stoi tam! - Powiedziała, wskazując na Martineza. Lilith, nie mogąc się powstrzymać, wybuchła śmiechem, tak głośnym, że sam Raphael spojrzał w ich stronę. Camil, Aless, Vi i Lilith spojrzeli na siebie porozumiewawczo i zaczęli do niego machać, gestem zapraszając, aby dołączył do ich wesołego kąta przy stole nauczycielskim.
Luisa spojrzała załamana w talerz, mrucząc coś o nienawiści i walentynkach, ale czwórka wspaniałych swatów już nie słuchała, bo mężczyzna, patrząc na nich z pytaniem w oczach, szedł właśnie w ich stronę!
- Witamy w Argo Magic School! - powiedział z bananem na twarzy Camil, co nieco zepsuło oficjalne powitanie. Raphael skinął głową na powitanie, zerkając na Luisę lekko zdziwiony.
Do dzisiaj nie wiem, dlaczego tak na nią patrzył. A, no tak. Przecież jako jedyna z całego tego towarzystwa nie miała tych figlujących błysków w oczach. I bananów na twarzy. Mniejsza, wróćmy do opowieści!
- Jestem Alessandra Duss, mów mi Aless. To Camil Rain, Lilith Grey, a to Vicessy Piccifues.
- Mów mi Vi. - Wtrąciła Vicessy. - I moje nazwisko czyta się Pisjifałs.
- Lusie już znasz, nie? - Spytała Aless, zapewne po to, żeby rozwinąć rozmowę. Zerknęła na Luisę, która właśnie siekała kanapkę na mniejsze kawałki (zapewne po to, żeby się uspokoić, ale kto to wie…).
Lilith spojrzała na Aless z błyskiem w oczach. Prof. Rodriguez zaczęła się zastanawiać, czy nie ma ona przypadkowa zdolności telepatycznych, bo po chwili wszyscy uśmiechali się jeszcze szerzej. No, może oprócz jej. I Raphaela, który za bardzo nie wiedział, co tu się odwala.
Ale nie przejmujmy się szczegółami…
- Kurcze! - Vic złapała się za głowę, patrząc z przerażeniem na ich twarze. - Zostawiłam miotły na boisku! Dzieciaki się tam pozabijają!
- Co zrobiłaś? - Syknęła Aless, spoglądając załamana na prof. Piccifues. Luisa zapewne by się na to nabrała, gdyby nie to, że zdradzały ją te błyski w oczach, które stawały się coraz bardziej denerwujące.
- Vi… ty zdajesz sobie sprawę z tego, że na boisku mógł wylądować transport wszystkich, którzy przyjechali dzisiaj na dni otwarte?
Oczy nauczycielki rozszerzyły się, a Lilith pokręciła głową.
- Chodźcie, zobaczymy, co tam wyprawiają. - Westchnął Camil, kręcąc głową.
Aless, Vi i Lilith pokiwały głowami, wstały od stołu, a Luisa wraz z nimi. Wiedziała, co kombinują. I wcale jej się to nie podobało.
- Lusienka, śniadania jeszcze nie skończyłaś. - Stwierdziła Lilith, zerkając na jej talerz, pełen podziubanych części kanapki.
- … - Te o to kropki nienawiści mają symbolizować spojrzenie Luisy, ponieważ - wierzcie lub nie -  nie da się go opisać żadnymi słowami.
Czwórka wspaniałych swatów popędziła przez Wielką Salę, próbując zachować powagę i przerażone spojrzenia. Jednak nie udało się. Kiedy byli w połowie sali, wszyscy - jak na komendę - wybuchli śmiechem. Raphael i Luisa spojrzeli w ich stronę, z resztą tak samo jak wszyscy. Luisa przymknęła lekko oczy, próbując się uspokoić. Nim Martinez zdążył cokolwiek powiedzieć, westchnęła:
- Nie pytaj, co brali. Sama tego nie wiem.
Mężczyzna kiwnął głową, parskając cichym śmiechem.
- Najadłam się - skwitowała kobieta, odsuwając krzesło i wstając od stołu. - Idę poczytać.
- Dobrze. W takim razie ja pójdę i … - przerwał, zastanawiając się, co może robić, do czasu nim Drzwi Otwarte oficjalnie się rozpoczną.
- Idę witać gości - przerwała ich rozmowę dyrektor Grey, wstając od stołu. - Anastazja! Kornelia! Chodźcie ze mną - Machnęła na nie ręką, idąc w stronę drzwi.
Luisa wstała, a z jej szaty wypadł woreczek, który zawsze ze sobą nosi. Z jego środka wypadło parę kamyczków z wyżłobionymi runami. Szybko zagarnęła je z powrotem do woreczka, nie przyglądając się im. Nie wiedziała, że to nie był przypadek. Raphaelowi mignął przed oczami znaczek “X”, “P”,“B” oraz dziwne “M”.
- To co będziesz robił? - kontynuowała poprzedni temat.
- Nie wiem. A może... ? Da się Pani zaprosić na spacer?
- Możliwe - odpowiedziała zmieszana.
- Panie przodem - powiedział i przepuścił profesor Rodriguez.
Poszli na Błonia, gdzie dyrektor Grey, wraz z prefektami naczelnymi witała nowo przybyłych. Z Akademii Magii Rubeusa Hagrida przyleciała na miotłach chmara uczniów, wraz z Mariną Moranis na czele. Minęli zgromadzenie i skierowali się w stronę jeziora.
Dzień mijał, a po obiedzie  towarzysz Luisy zniknął, więc mogła spokojnie zając się tym, co lubi najbardziej. Zaszyła się w swoim pokoju i skupiła na lekturze. Czasem, gdy spoglądała za okno, obserwowała sówki latające z różanymi kartkami.
W tym samym czasie czwórka swatów porwała przystojnego mężczyznę i przeprowadziło z nim poważną rozmowę.
Tuż przed kolacją jedna z doręczycielek zapukała dziobem w okno nauczycielki run. Otworzyła je i zdziwiona spojrzała na zawinięty pergamin. Odczepiła od ptaka wiadomość i rozwinęła ją.
Szanowna Pani,
Ze szczerego serca pragnę zaprosić Panią na piknik na świeżym powietrzu. Spotkajmy się o 16.30 na wzgórzu niedaleko lasu.
Niecierpliwie oczekujący spotkania
R.M.
Luisa nie była pewna czy iść. Na chwilę przed umówionym spotkaniem wyszła się przejść po murach szkoły. Zauważyła ją Lilith, idąca na spotkanie pożegnalne gości.
- A co ty tu jeszcze robisz?!
- Spaceruję, nie widać?
- Bosh… - wzięła ją pod rękę i pędem zaprowadziła na błonia, do podnóża pagórka, na którym siedział tyłem Raphael. - Idź! - Po czym popchnęła ją i szybko wróciła do szkoły. Na dźwięk głosu Lil, Martinez odwrócił się i spojrzał na Luisę. Wstał, otrzepując się i podszedł do kobiety, podając jej rękę. Na wzgórzu rozłożony był granatowo-błękitny koc, koszyk oraz mały bukiecik róż. Usiedli razem a Raphael wyciągnął z koszyka papierowe torebeczki z dyniowymi pasztecikami, czekoladowymi kociołkami i kociołkowymi pieguskami. Potem wyciągnął parę owoców oraz butelkę wody z cytryną.
Siedzieli razem rozmawiając o swoich zainteresowaniach. Luisa odkryła, że mają wiele podobnych hobby, ale miał także parę swoich, o których opowiadał Lusi. Oglądali razem zachód słońca, a gdy nadszedł czas na pożegnanie, pod wielkimi wrotami do szkoły, opalony mężczyzna odważył się złożyć delikatny pocałunek na ustach rudowłosej kobiety.
Dwa piętra wyżej trzy kobiety były przyssane do okna by zobaczyć jak najwięcej. Gdy poszło po ich myśli, zapiszczały jak małe dziewczynki i zaczęły sobie gratulować pomysłu. Camil za to - który z mniejszym zainteresowaniem przyglądał się zdarzeniu - zaczął insynuować odruchy wymiotne. Nauczycielki spojrzały na niego, a potem na siebie i znowu mogło się wydawać, że mają jakieś umiejętności telepatyczne.
Camil spojrzał na nie znad zmarszczonych brwi, a wtedy Lilith i Aless dały mu buziaki w oba policzki. W tej samej chwili Vicessy zrobiła zdjęcie, aby uwiecznić tą chwilę. Od teraz w gablotce szkolnej ciągle wisi ruchome zdjęcie zarumienionego prof. Raina, całowanego przez dwie nauczycielki, z dopiskiem ,,Walentynki 2016’’.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz